Kurs na prawo jazdy to zawsze gorący temat. Swoje zdanie odnośnie zajęć dla kandydatów na kierowców ma każdy, kogo "przemieliła" ta potężna szkoleniowa machina.

W Polsce zdawalność egzaminu na prawo jazdy nie jest duża, w porównaniu do innych "cywilizowanych" krajów. Co jest tego główną przyczyną? Opinii jest tyle, ile osób je wypowiadających. My jednak postanowiliśmy zasięgnąć języka u źródła i przy okazji spotkania z dyrektorem Małopolskiego Ośrodka Ruchu Drogowego, Markiem Dworakiem, zapytaliśmy o tą palącą kwestię.

"Praprzyczyną słabej zdawalności jest podejście wielu osób do tematu uzyskania prawa jazdy. Podejście wadliwe niestety, bowiem chodzi nam o zdobycie za wszelką cenę dokumentu o nazwie prawo jazdy, a nie o zdobycie rzeczywistych, pełnych umiejętności kierowania pojazdem" - powiedział nam Marek Dworak. "Wobec tego wybieramy często szkołę najtańszą, dodatkowo taką, która zapewni nam jak najszybsze "zaliczenie" jazd. Właśnie "zaliczenie", a nie bazującą na postępach klienta, systematyczną, kompleksową naukę. Wiele szkół wykorzystuje takie podejście, akceptuje tak ukształtowany rynek, i to jest głównym powodem zawodu, jaki przeżywają zdający po pierwszym, czy kolejnym nieudanym podejściu do egzaminu" - dodał.

Wiemy już, że chodzi o instruktorów. Jakie są wobec tego ich najczęstsze błędy? Jaka jest cała prawda o osobach prowadzących szkolenie praktyczne? Na to odpowiedzieli użytkownicy Onet.pl, prowadzący dyskusję na waszymzdaniem.blog.onet.pl.

"Jestem i kierowcą TIR-a, i instruktorem kat. B. Na razie pracuję jako instruktor. Mam 30 lat. W temacie instruktorów powiem tak: wiele ośrodków nie ma za co zatrudnić dobrych instruktorów, a często też takich nie potrafią znaleźć. Uczy się "po łebkach", lekceważone są przepisy - głównie wymagane przez ustawę o szkoleniach, oszczędza się na paliwie, są limity kilometrów, więc de facto oszukuje się kursantów, jeździ się za mało. Jest dużo stania i jeżdzenia po placu, nauka jest "pod egzamin", na sztuczki, a nie na prawdziwe umiejętności - często się z tym spotykałem - pisze użytkownik cała prawda, potwierdzając opinię dyrektora MORD. "Porządny instruktor-fachowiec, np. były kierowca zawodowy, najwyżej "dorabia", a nie pracuje na etacie, bo nie będzie za te pieniądze pracował. Pójdzie do innej pracy. Pozostają dyletanci, ludzie przypadkowi, którzy zrobili licencję. Same ośrodki szkolenia, a nie tylko WORD-y, prowadzą szkolenia instruktorów (to powinno być zabronione), żeby zarobić gdy nie ma kursantów, obiecując "ekstra zawód i jazdę z młodymi »laskami«" - dodaje.

Instruktorzy oczywiście dzielą się w wypowiedziach na tych "dobrych" i na tych "złych". Ci pierwsi są jednak w mniejszości.

"Moja instruktorka była super! :) Mimo młodego wieku i małego doświadczenia nie zamieniłbym jej na żadnego innego instruktora, bądź instruktorkę. Potrafiła w bardzo przystępny sposób wyjaśnić wszelkie sprawy i problemy. Od pierwszego do ostatniego kursu nigdy nie mogłem się na niej zawieść" - pisze Bartek.

"Miałem kilku instruktorów (PZMot - B, LOK - C, LWP - D + E), ale to było 30 lat temu. Na kat. C jeden instruktor był od jazdy po szosach, inny od jazdy w terenie. Wszyscy jednak mieli cechę wspólną: czyszczenie pionowych znaków drogowych przez kursanta (wszyscy młodzi, przed obowiązkową zasadniczą służbą wojskową), o ile ten przeoczył jakiś znak i zrobił coś wbrew tym znakom. Zabawne to było, ale człowiek nauczył się zwracać uwagę na otoczenie drogi" - czytamy wpis użytkownika slaw_es

"Ja miałam świetnego instruktora, który do swojej pracy podchodził z pełnym profesjonalizmem, owszem jazdy były zawsze na luzie i zawsze ze śmiechem, nawet jak nas opieprzał to robił to w taki sposób że człowiek się nie czuł upokorzony" - wtóruje im agatka

Niektórzy instruktorzy łączą obie charakterystyki w jednym, bo choć używają kontrowersyjnych metod, ich efekty okazują się pozytywne.

"Mój instruktor walił w pysk kursantów, rzucał więcej k... w ciągu minuty niż uderzeń serca, wszystkie ćwoki się go bały, bo trzeba było być czujnym i dokładnie robić jego polecenia. Ale rezultat jest taki, że w ciągu 30-letniej kariery za kierownicami samochodów osobowych, ciężarowych i autobusów nigdy nie spowodowałem kolizji. Ten z pozoru chamski instruktor pomiędzy klątwami potrafił przekazać masę dobrej wiedzy" - pisze erich.

"Ja mam podobne doświadczenie kiedy uczyłem się jeździć. Nie dostawałem po "pysku", ale po łapach trójkątem ostrzegawczym. Nie wiem jednak czy to akurat tym metodom, czy swoim predyspozycjom, zawdzięczam fakt, iż do dnia dzisiejszego przetrwałem bez najmniejszego szwanku, bez wypadku czy jakiejkolwiek stłuczki. A było to 36 lat temu w Transbudzie w Tychach" - czytamy we wpisie sixteenth6.

"Instruktor będąc pewien moich umiejętności, kupił sobie "Trybunę Ludu" i czytał ją sobie w trakcie jazdy. Wjechałam na Rondo Kaponiera. Była godzina 15 z minutami. Młyn to mało powiedziane co tam się działo. Histeria wzięła górę. Nie zdejmując nogi z gazu puściłam kierownicę, ukryłam twarz w dłoniach i zaczęłam krzyczeć. Dookoła mnie samochody trąbiły, autobusy dymiły, tramwaje dzwoniły. A po środku ja. Instruktor powoli złożył gazetę. Wcisnął sprzęgło i hamulec po swojej stronie, złapał kierownicę. Spokojnym głosem, jakby wrzeszcząca małolata w jego samochodzie była czymś naturalnym, zaczął mówić. - Zamykamy buzię…, odkrywamy oczy…, bardzo dobrze…, teraz chwytamy kierownicę…, no, super! Teraz sprzęgło… jedyneczka… i powolutku puszczamy sprzęgło i leciutko naciskamy gaz… Teraz odchylamy troszeczkę okno, lekko się wychylamy i teraz na całe gardło wrzeszczymy - "Sp... debilu! Powinieneś sobie dokupić jazdy dodatkowe!" - szczegółowo opisuje Klepsydra.

Przeważają jednak ci "źli" instruktorzy, o których kursanci wolą zapomnieć. Niektórzy podchodzą lekceważąco do swoich obowiązków, inni wykorzystują jazdę z kursantem do własnych celów, a innym przydałaby się niejedna lekcja savoir-vivre'u.

"Mój instruktor niemiłosiernie się spóźniał (40 minut to norma...), do tego potrafił w czasie naszych umówionych czterogodzinnych jazd (na które i tak spóźnił się, załóżmy 30 minut), kazać mi zaparkować przy swoim domu, albo kawiarni i wyskakiwał sobie na obiad, albo "tylko na chwileczkę, bo muszę odebrać coś od znajomego" - i nie było go półtorej godziny! To był lipiec. Temperatury koszmarne, a zabierał mi kluczyki, więc nawet klimy nie mogłam włączyć, bo bez kluczyków to nic się nie da... Do tego śpiewał w samochodzie razem z radiem, wiecznie jadł czekoladę albo delicje (po które jeździłam do sklepu ja, zamiast męczyć trasy egzaminacyjne), no a butelki z gazowanymi napojami zawsze, ale to ZAWSZE kładł mi na ręcznym tak, że i skrzynią biegów nie mogłam dobrze operować. Albo spał. Regulował siedzenie tak, że prawie leżał, na oczy zakładał duże, ciemne okulary i spał. Pierwszy egzamin oczywiście oblałam po piętnastu minutach od wyjazdu za bramę WORD-u" - dzieli się z innymi użytkownikami Natalia.

"Mój instruktor bez przerwy kładł rękę na moim prawym udzie, niby chodziło o pedał gazu, a po egzaminie, który zdałam, teroretycznym, strzelił mi swoją łapą po mojej pupie. Miałam obcisłe dżinsy na sobie, myślałam, że się ze wstydu spalę" - pisze charlote.

"Jeden z moich instruktorów, a w trakcie kursu było ich kilku, gdy wyjechaliśmy "na miasto" wyciągnął nagle ze schowka wielki pluszowy, zielony młotek, który wydawał rechoczący dźwięk gdy się nim coś uderzyło. Zadowolony ze swojej pomysłowości postanowił "karać" mnie tym młotkiem za każdym razem gdy zrobię coś źle. Na początku myślałam, że żartuje, jednak okazało się inaczej. Niestety samochód zgasł, a ja oberwałam po głowie pluszową zabawką. Zamurowało mnie w pierwszej chwili. Jednak nie pozostałam mu dłużna. Jak tylko nadarzyła się okazja wyrwałam mu młotek nieźle już zirytowana i po prostu walnęłam go tak jak on wcześniej mnie. Chyba uznał, że jestem skora do zabawy i uderzył mnie znowu (bo oczywiście odebrał mi narzędzie od razu). O erotycznych dowcipach i pytaniach szkoda wspominać. Nie wytrzymałam" - napisała girl.

"Mój instruktor podczas naszych wspólnych jazd pił piwo. ;/ Po dwóch miesiącach został wrzucony" - krótko dorzuca Gochaaa.

"Mój instruktor wyjmował nić dentystyczną i czyścił zęby!!! O odwożeniu dzieci do szkoły i robieniu zakupów nie wspominam, robiłam kurs ok. 5 lat temu" - dodaje swoje trzy grosze Białostoczanka.

"A mój instruktor w Lublinie tak potwornie cuchnął niemytym ciałem, że szybko przerwałam te lekcje w obawie o swoje zdrowie... Z resztą w czasie jazdy i tak nie mogłam się skupić na samej jeździe przez ten smród" - z obrzydzeniem dorzuca ona. Wtóruje jej Damiano - "Ja naukę jazdy wspominam koszmarnie. Moim instruktorem był stary śmierdzący dziad który darł się, przeklinał a co najgorsze puszczał bąki, a że była zima to nie pozwalał odsunąć okna."

Ciekawą historię niekompetentnego instruktora opisuje Pani Kierowca - "Miałam kilku instruktorów. Każdy z nich był inny. Jako pierwszego dostałam Pana, który teraz szczyci się mianem najlepszego instruktora w ośrodku. Nie wiem kto mu taki tytuł nadał. Zmieniłam go bardzo szybko. Podczas pierwszych godzin jazdy zamiast uczyć mnie, karcić za błędy, przechwalał się tym jakie to on ma znajomości w pewnej radiowej stacji. Puszczał mi głośno muzykę, ale to było nic. Pojechaliśmy w końcu do miasta, w którym miałam mieć egzamin. Tam kazał wykonać mi manewr zawracania w wyznaczonym przez niego miejscu. Patrzę na znak, a tam jak byk "zakaz skrętu w lewo". Mówię mu, że w tym miejscu nie wykonam tego manewru, ponieważ nie mogę. On na to, że zachowuję się jak typowa blondyna, że zawracanie, to nie jest skręt i takie tam różne wywody, mające na celu pokazanie jaka to głupia jestem. Może i nie potrafiłam wtedy dobrze prowadzić samochodu, ale mam doskonałą pamięć i przy każdym znaku przypominał mi się opis z książki oraz to, co mówił wykładowca. Wszystko tłumaczył na "chłopski rozum". Przy tym znaku powiedział, że jest on jednoznaczny z zakazem zawracania, ponieważ: "jeśli nie można skręcić raz kierownicą, to co dopiero 2 razy" ;-) Zakodowałam to sobie, powtórzyłam instruktorowi i poszła kolejna wiązanka. Nie dałam po sobie poznać, że coś jest nie tak. Poprosiłam go w sms-ie, by raz jeszcze przedstawił mi sytuację, bym miała dowód na jego brak kompetencji. Poszłam z tym dowodem do ośrodka i zmieniono mi instruktora bez żadnych problemów. Kolejny instruktor bał się ze mną jeździć. Bardzo ceniłam go za jego cierpliwość oraz wiedzę, jednak widząc strach w jego oczach, sama zaczynałam się bać. Dostałam więc kolejnego z listy."

Jeśli trafił nam się "zły" instruktor, który zraził nas do kolejnych prób, nie można się poddawać. Podobnie, jak w przypadku M. - "mój instruktor swoimi wielce "życzliwymi" komentarzami doprowadzał mnie wielokrotnie do płaczu za kierownicą samochodu. W ramach pocieszenia słyszałam "nie martw się u mnie faceci też płaczą"... Myślę, że tyle wystarczy jako komentarz, co do jego metod (żeby było zabawniej był on właścicielem firmy szkolącej kierowców). Oczywiście niczego się u niego nie nauczyłam, poza lękiem przed prowadzeniem. Od innych instruktorów usłyszałam, że jestem "zniszczonym kierowcą". Po 2 latach postanowiłam powalczyć, poszłam na inny kurs w zupełnie innym mieście. Efekt? Od 2 lat jestem kierowcą."

Wykorzystywanie jazd z kursantem do załatwiania prywatnych spraw to wręcz plaga. Opisuje to kilku użytkowników.

"Musiałem jechać jak szalony przez miasto, bo za chwilę zamykali sklep w którym instruktor kupował zawsze wódkę. Ale uczył dobrze, zdałem za pierwszym razem" - zaczyna marekk.

"Mój instruktor, jak miałam jazdę od 15, zawsze kazał mi jechać pod swój blok i szedł na obiad, a ja 15-25 min czekałam w samochodzie. Jednak był na tyle uczciwy, że doliczał mi ten czas do jazdy, aby wyszła godzina. Ale czekanie w samochodzie było denerwujące. A do tego za każdym razem ciągle gadał i opowiadał mi różne historie z życia, nie znałam jego rodziny, a czułam się jak bym ich znała od zawsze" - opisuje aga.

Warto jednak zakończyć pozytywnym akcentem. Dlatego przytoczymy dwie wypowiedzi opisujące instruktorów, na jakich każdy powinien trafić.

"Mój instruktor okazał się super osobą, wszystko dokładnie tłumaczył, zawsze mogłam zapytać o coś, gdy miałam wątpliwości, albo nie wiedziałam wcale. Miał anielską cierpliwość, błędy wytykał, z tym że w kulturalny sposób, nie darł się na mnie, wręcz z uśmiechem mówił, że to i tamto źle. Nawet jak rozmawiał przez telefon, uważnie obserwował co robię i jeśli coś zawaliłam, to mi to powiedział" - opisuje z WLKP.

"A ja miałam super instruktorów. Było ich czterech i każdy coś nowego mnie nauczyl. To jest dobra metoda. Zdałam za drugim razem. A co jeden, to fajniejszy. Nie bekali, nie puszczali bąków. Po prostu kulturalni ludzie" - kończy dyskusję sylwiak,b77.

Kurs na prawo jazdy i niekompetentni instruktorzy to temat-rzeka. Będziemy do niego często powracać. A Wam, drodzy kandydaci na kierowców, wybór szkoły jazdy zalecamy rozpocząć od wyszukania dobrego instruktora. Pomocą służą znajomi, a także internet, gdzie znajdziemy wiele przydatnych wypowiedzi osób, które są już szczęśliwymi posiadaczami wymarzonych uprawnień.