Oczywiście, Grosjean trafił do szpitala. Musiał, po takim wypadku to nieuniknione. Ale już po niedługim czasie kierowca opublikował na Twitterze uspokajający filmik (patrz niżej), na którym przyznał, że jest z nim „raczej OK”. I tu najważniejsze – Francuz uczciwie przyznał, że do tej pory nie był wyjątkowym entuzjastą systemu halo, tytanowego pałąka umieszczonego w przedniej części kokpitu, ale teraz zdaje sobie sprawę z tego, że bolid i sprzęt uratowały mu życie. – Dziękuję całemu sztabowi medycznemu i służbom bezpieczeństwa. Mam nadzieję, że niedługo będę w stanie napisać co u mnie – zakończył Grosjean, pokazując kontuzjowane dłonie.

Jak to możliwe, by z takiego zdarzenia wyjść bez szwanku? Cała zasługa w tym, że dzisiejsze bolidy są bezpieczne jak nigdy. „Aureola (system „Halo”; łuk wystający z kokpitu i chroniący głowę pilotów – PAP), bariery bezpieczeństwa, pasy – działały zgodnie z oczekiwaniami” – ocenił Alan van der Merwe, który jeździ samochodem medycznym F1 od 2009 roku. Czy gdyby np. 30 lat temu było podobnie, to Ayrton Senna dziś by żył? Czy gdyby z takiego bolidu korzystał Austriak Roland Ratzenberger, to miałby szanse? Ciężko stwierdzić, ale szanse na pewno mieliby nieco większe, choć zwłaszcza w przypadku Senny wydaje się, że przy tej prędkości wielkich szans jednak nie miał... Warto przy tym przypomnieć, że ostatni tragiczny wypadek w F1 miał miejsce w 2014 r. – zginął Francuz Jules Bianchi (kierowca zmarł w 2015 r. po długim pobycie w szpitalu).

Czym jest tzw. aureola, czyli system Halo? To tytanowy pałąk chroniący głowę kierowcy. Waży ok. 7 kg i potrafi wytrzymać nacisk rzędu 12 ton (!). Jak twierdzi FIA, przyczynił się on do poprawy bezpieczeństwa kierowców o ok. 17 proc. System był początkowo krytykowany przez kibiców m.in. ze względu na wygląd, narzekali na niego sami kierowcy. Ale kiedy w 2018 r. aureola uratowała życie Niko Hülkenberga, podejście większości osób zmieniło się. A wypadek Grosjeana ma szansę sprawić, że zamilkną też i ostatni krytycy.