Są równi i równiejsi. To stara prawda, które – jak się okazuje – obowiązuje też w Unii Europejskiej. Wolny rynek? Swobodny przepływ kapitału i ludzi? Owszem. Ale tylko jeśli odbywa się to z korzyścią dla danego kraju. Najwyraźniej polskie firmy transportowe są solą w oku tak zwanej „starej Unii”, bo z czasem wyrosły na potężne organizacje, które zdominowały rynek przewozów w Unii Europejskiej. Fakt, trudno z naszymi firmami konkurować, bo po pierwsze nasi kierowcy bez problemów godzą się na pokonywanie długich, liczących tysiące kilometrów tras, pod drugie zaś otrzymują za swoją pracę stawki polskie, a nie o wiele wyższe, obowiązujące w krajach zachodniej Europy. Nie znaczy to jednak, że polskie firmy działają nieuczciwie.

Trudno zatem pogodzić się z tym, że kilka dni temu ministrowie transportu z Niemiec, Francji, Belgii, Luksemburga, Austrii, Włoch, Danii, Szwecji i Norwegii postanowili podpisać oficjalne porozumienie, które wymierzone jest wprost w polskie firmy, czego zresztą nikt specjalnie nie ukrywa. Kraje, które przyjęły ten dokument deklarują, że będą skutecznie walczyć z – jak to nazwano – dumpingiem socjalnym. Chodzi przede wszystkim o płace kierowców z Europy Środkowej i Wschodniej. Według krajów „starej Unii” powinny one być zrównane ze stawkami, które obowiązują na Zachodzie.

W jaki sposób unijne kraje zamierzają doprowadzić do wyrównania płac polskich kierowców i tych z Zachodu? Tego jeszcze nie wiadomo. Przypomnijmy bowiem, że obowiązujące w Niemczech od 1 stycznia 2015 r. przepisy zrównujące stawki zostały przez Komisję Europejską uznane za "ograniczające w nieproporcjonalnym stopniu wolność świadczenia usług i wolność przepływu dóbr w Unii Europejskiej”. Krótko mówiąc KE stwierdziła, że przepisy te naruszają unijne zasady obowiązujące na jednolitym rynku.

Pewnie dlatego teraz do kwestii płac dorzuconą kolejną, która uderzy bezpośrednio w polskie firmy transportowe. Chodzi mianowicie o to, by kraje, które podpisały wspomniane porozumienie, jak najszybciej wprowadziły w życie przepisy, które zagwarantują kierowcom 45-godzinny odpoczynek w swoim kraju macierzystym.  Łatwo domyśleć się, że w przypadku wielu dalekich tras rozwiązanie to będzie premiować kierowców z Francji i Niemiec. To proste – kraje te leżą po prostu bliżej wielu miejsc docelowych znajdujących się w Europie Zachodniej. Firmy z Polski mogą mieć więc problemy z obsługą transportu do takich krajów jak np. Hiszpania. Jak bowiem zorganizować ich 2-dniowy wypoczynek w środku trasy?

Jest jeszcze jeden problem, który sygnalizują przedstawiciele polskich firm transportowych. Uważają oni – chyba słusznie – że niektóre państwa zaczynają już, działając w sprzeczności z duchem unijnych przepisów, wprowadzać zasady, które mają być korzystne tylko dla nich, nie bacząc na interesy pozostałych członków UE.

Co możemy zrobić? Niestety, niewiele. Jedyne rozwiązanie to próba podjęcia działań odwetowych oraz odwoływanie się do unijnych instytucji, które najpewniej przyznałyby rację Polsce. Niektórzy twierdzą, że podobny sojusz polska powinna podpisać z krajami Europy Środkowej i Wschodniej – np. wprowadzając drobiazgowe kontrole zachodnich ciężarówek i zmuszając tamtejszych przewoźników do okazywania dokumentów w polskim języku. Problem w tym, że polskich ciężarówek na Zachodzie jest o wiele więcej niż zachodnich w Polsce.