Gdyby samochód elektryczny potrafił pokonać naraz 500 km, a ładowanie do pełna trwało nie dłużej niż 5 minut i cena byłaby porównywalna z pojazdem z konwencjonalnym napędem, pewnie nie czekalibyśmy długo na zapełnienie ulic naszych miast pojazdami elektrycznymi.

No cóż, dziś brzmi to jednak dość nieprawdopodobnie. Niektóre nowoczesne auta elektryczne potrafią już teraz spełnić przynajmniej jedno z trzech życzeń – Tesla Model S może przejechać na jednym ładowaniu baterii 500 km, a napędzaną ogniwami paliwowymi Toyotę Mirai zatankujecie do pełna w ciągu kilku minut, tyle że nie prądem, lecz wodorem. Renault Zoe, w krajach, w których zakup auta elektrycznego jest dotowany, kosztuje niemal tyle, co samochód z klasycznym napędem.

Czy to wszystko trafi do aut?

Mniej więcej raz w miesiącu któraś firma na świecie ogłasza przełom w technice akumulatorowej. Dobry przykład to baterie litowo-powietrzne, w których gęstość gromadzenia energii jest 10-krotnie większa niż w przypadku litowo-jonowych modułów. Zaawansowane prace trwają też nad tajemniczymi akumulatorami płynnymi, które – zastosowane w autach – mogłyby wydłużyć ich zasięg nawet do 1000 km.

Nie należy jednak zapominać, że mówimy o odkryciach i badaniach naukowych. Zanim zostaną opracowane technologie produkcji baterii, które można by zastosować w aucie, minie pewnie nie mniej niż 15 lat, a niewykluczone, że niektóre z tych wynalazków w ogóle nie znajdą zastosowania w motoryzacji.

Dlatego właśnie wśród naukowców panuje dość powszechne przekonanie, że w najbliższych latach w autach elektrycznych jesteśmy skazani na akumulatory litowo-jonowe. W ramach alternatywy w nadchodzącej dekadzie możemy się spodziewać baterii litowo-wodorkowo-metalowych, które także mają znacznie większą gęstość magazynowania energii. Skoki technologiczne w stronę akumulatorów litowo-siarkowych czy litowo-powietrznych przed 2025 rokiem raczej nie nastąpią.

I być może wcale nie będą potrzebne, przynajmniej na razie. Jeśli sprawdzą się nasze przewidywania co do redukcji masy ogniw oraz ich ceny, to już wkrótce najpopularniejsze auta elektryczne będą mogły przejechać 400 km, a szybkie ładowanie baterii (do 80 proc. pojemności) potrwa pół godziny.

Takie parametry cechują dziś Teslę, tyle że cena auta dla przeciętnego zjadacza chleba jest niebotyczna (ok. 300 000 zł). Oczywiście, pozostaje jeszcze technologia, którą można rozwijać równolegle – ogniwa paliwowe. W tym przoduje Toyota, ale problemem jest brak infrastruktury do tankowania.

Ceny spadają, zasięg wciąż rośnie

Zapowiada się, że przy obecnym tempie spadku cen akumulatorów litowo-jonowych już za ok. 5 lat samochody elektryczne będą mogły konkurować z pojazdami kompaktowymi napędzanymi klasycznymi silnikami. Ponieważ prace nad tymi ogniwami cały czas trwają, rośnie też zasięg takich pojazdów. Poza tym w Europie po kilku latach ciszy znów wrócił temat dotacji na zakup takich aut. Ciekawe tylko, czy w dobie odchodzenia od energii jądrowej będzie prąd, żeby naładować te auta...