Zacznijmy jednak od innej używki, a mianowicie – od alkoholu. Poniżej 0,2 promila jeździć w zasadzie można, nic się z punktu widzenia prawa nie dzieje. Ale mając we krwi stężenie na poziomie 0,2-0,5 promila (w praktyce wielu kierowców może osiągnąć ten stan, przynajmniej na chwilę, już po jednym dużym piwie!), popełniasz już wykroczenie, za które obligatoryjnie tracisz prawo jazdy na co najmniej 6 miesięcy (maksymalnie na 3 lata) i dostajesz grzywnę. Powyżej 0,5 promila – to już przestępstwo.

A teraz spójrzmy na propozycję Lewicy, gdyż liczby wydają się dziwnie znajome – otóż posłowie proponują, by dopuszczalne stężenie THC we krwi ustalić na następującym poziomie: do 2 ng na ml krwi miałoby być w pełni legalne, od 2-5 ng/ml to już wykroczenie, a powyżej 5 ng, tak jak w przypadku 0,5 promila alkoholu – przestępstwo. W uzasadnieniu posłowie twierdzą, że takie progi to wynik analizy naukowej, badającej wpływ THC na zdolności psychomotoryczne kierowców. I… mogą mieć trochę racji, zwłaszcza, gdy spojrzymy na progi THC dopuszczone w kilku innych krajach.

Jak czytamy w artykule „Cannabis and driving”, przygotowanym w maju 2018 r. m.in. przez Europejskie Centrum Monitorowania Narkotyków i Narkomanii, kilka krajów dopuszcza co prawda jedynie 1-1,3 ng/ml (Belgia, Dania, Irlandia, Luksemburg, Norwegia – w tym państwie progi są jednak „ruchome”), jednak np. w Czechach jest to już 2 ng/ml, zaś w Holandii (przypadek?), jeśli we krwi nie ma śladów innych substancji psychoaktywnych – 3 ng/ml.

„Nasze” 2-5 ng/ml jako stan „po użyciu” wygląda w tym towarzystwie dość liberalnie, zwłaszcza ten górny próg… Czy nowelizacja ma szansę się zmaterializować? Obstawiamy, że jednak nie. Być może – w złagodzonej formie.