Japoński przemysł motoryzacyjny i dziś nieraz potrafi nas zaskoczyć, wydaje mi się jednak, że największego szoku doświadczyłem już przed dwudziestu laty, goszcząc u przyjaciela w Nowosybirsku.

Był luty i temperatura w nieoficjalnej stolicy Syberii rzadko przekraczała -35 stopni. Tymczasem Nissan mojego przyjaciela, sprowadzony via Władywostok z kierownicą po prawej stronie (ściślej - jego "komputer pokładowy") o szóstej rano włączył system ogrzewania i odpalił silnik, który pracował na małych obrotach. Kiedy o ósmej wyszliśmy przed dom, czekało na nas przyjazne, ciepłe wnętrze i odmrożone szyby.

Dotąd znałem tylko samochody radzieckie i dziesiątki przekazywanych z ust do ust sposobów, nieraz zawodnych, na reanimowanie pojazdu, który "padł" na mrozie: na Nissana patrzałem jak na latający talerz.

Eksploatacja samochodu w warunkach zimowych przez długie lata była piętą achillesową całej branży, nie tylko w ZSRS. Podczas drugiej wojny światowej silniki niemieckich Panter i Tygrysów rozgrzewano podczas mrozów lampami lutowniczymi, wsuwanymi przez jedną ze szczelin w pokrywie. Nasze T-34 ruszały wyłącznie dzięki piecykom - "kozom", mocowanym już to wewnątrz czołgu, już to ustawianym między gąsienicami. Przeciętny czołg "spalał" przez noc dorodną sosenkę - stąd strategiczna waga zagajników.

Wątek militarny poruszam nie bez powodu, bowiem to radzieckiemu przemysłowi zbrojeniowemu zawdzięczamy pierwsze na naszych drogach rozwiązanie zapewniające ogrzewanie kabiny samochodowej, zastosowane w legendarnym, "garbatym" Zaporożcu ZAZ-965. Okazało się to koniecznością: nawiew powietrza umieszczony przy położonym z tyłu silniku w żaden sposób nie wystarczał do zapewnienia choćby znośnych warunków podczas legendarnych rosyjskich zim.

W Zaporożcach rozpoczęto więc instalowanie zaprojektowanych w latach wojny benzynowych nagrzewnic produkcji słynnej fabryki agregatów w Szczedrińsku. Zasada działania była nad wyraz prosta: rozgrzana do czerwoności spirala grzewcza spryskiwana była benzyną! Takie rozwiązanie pozwalało ogrzać się w zaporożcu nawet przy wyłączonym silniku (inna rzecz, że zużywało się przy tym dodatkowe pół litra benzyny w ciągu godziny). Niedoskonałości wykonania sprawiały jednak, że podczas rosyjskich zim Zaporożce generacji ZAZ masowo płonęły na poboczach niczym czołgi na Łuku Kurskim…

Na szczęście z czasem branża zbrojeniowa przestała wspierać swoimi rozwiązaniami sektor samochodów osobowych i współcześnie podczas tęgich zim nasze produkowane w Rosji maszyny w większości ogrzewane są przy pomocy rozwiązań niemieckich: Webasto i Eberspracher. (…).

Jak to się stało, że autorami tych rozwiązań są właśnie Niemcy, a nie Skandynawowie, którzy miewają z mrozem więcej do czynienia? Nasi północni sąsiedzi wybrali bowiem inne rozwiązanie: tanie, ekologiczne i póki co, trudne do zastosowania na rosyjskich drogach. Norweska firma DEFA i szwedzki Calix produkują od lat ogrzewacze zasilane prądem i wyposażone we własny akumulator.

Każdy właściciel samochodu decyduje o wyborze odpowiedniego urządzenia: wystarczy w bloku cylindrów wypatrzyć odpowiednie, zabezpieczone zaślepką miejsce, wybrać z katalogu odpowiedni ogrzewacz, wkręcić - nie trudniej niż żarówkę - i rozejrzeć się za najbliższym punktem zasilania pojazdów prądem. W Skandynawii niedługo będą one na każdym narożniku ulic - u nas przyszłoby chyba ciągnąć przedłużacz z okna…

Pozostają więc Niemcy. Ich urządzenia instaluje się trochę trudniej (warto załatwić to już na etapie zamawiania nowego samochodu i zostawić sprawę w rękach serwisu), wybór jest jednak niemal nieograniczony. Warto jednak pamiętać o tym, by wybrać raczej bardziej wydajne rozwiązanie: powietrze w kabinie krąży wolniej niż się wydaje, szkoda byłoby czekać na nagrzanie wnętrza aż dwie godziny. Czasem i tyle nie wystarczy: niewielki ogrzewacz jest w stanie, owszem, nagrzać silnik, za kierownicą jednak w dalszym ciągu przyjdzie nam siedzieć w czapce.

Tyle, że Rosja to nie Skandynawia i nie Brandenburgia - nawet, jeśli nowe rozwiązania są teoretycznie dostępne, w praktyce sięgną po nie jednostki. Wystarczy wyjrzeć mroźnym rankiem przez okno, by się o tym przekonać: samochody bez mroźnych esów-floresów na szybach można policzyć na palcach jednej ręki. Także dlatego tylu naszych rodaków wybiera transport publiczny. Z ogrzewaniem też bywa różnie - ale zawsze można liczyć na to, że ktoś chuchnie nam w ucho.