• Krzysztof Rutkowski pierwszy raz pojawił się w "Auto Świecie" 29 lat temu
  • Realia rynku motoryzacyjnego w Polsce były zupełnie inne niż dziś
  • Policja była niemal bezsilna, kradzieże aut były na porządku dziennym
  • Sprawdzanie i odzyskiwanie aut było poszukiwaną usługą, nie było internetowych baz danych ani dostępu do sprawdzania aut przez internet

"W złodziejskich szponach – Detektyw Krzysztof Rutkowski specjalnie dla Auto Świata" – tak brzmiał tytuł reportażu, który ukazał się w 10. numerze tygodnika, który do kiosków trafił 8 marca 1995 r., czyli niemal dokładnie 29 lat temu.

Na głównym zdjęciu materiału detektyw pozuje z Glockiem w dłoniach, trzymając palec na spuście. W tamtych czasach, taki Glock, to był szczyt marzeń policjantów – broń znana w Polsce głównie z filmów, miała szkielet z nowoczesnego polimeru, 17 nabojów w magazynku, zamiast 6, jak w używanym wówczas przez funkcjonariuszy pistolecie P64, przy niewiele wyższej wadze broni. Dziś, w dobie internetu, pod takim zdjęciem od razu pojawiłoby się mnóstwo komentarzy, że pozować z palcem na spuście nie wolno – ale to były zupełnie inne czasy.

Futurystyczna wówczas broń to nie jedyny "szpanerski" akcent na zdjęciu: w tle Porsche 928, a Krzysztof Rutkowski pozuje w designerskiej koszuli, ze złotym zegarkiem, w eleganckich okularach przeciwsłonecznych i oczywiście z kaburą pod pachą.

Reportaż opisuje, co działo się wówczas w Polsce z kradzionymi autami, bo właśnie sprawdzanie aut i odzyskiwanie skradzionych pojazdów było wtedy głównym zajęciem firmy założonej przez byłego milicjanta, Krzysztofa Rutkowskiego.

Z dzisiejszej perspektywy, ówczesne realia są trudne do wyobrażenia. Niemal zupełnie bezsilna policja, z której przestępcy sobie kpili. Marnie zarabiający i słabo wyposażeni funkcjonariusze niechętnie ryzykowali, żeby zatrzymywać czy odzyskiwać auta, warte często setki razy więcej niż ich pobory. Pościg Polonezem czy Nyską za 300-konnym BMW 750i nie miał większego sensu.

Dziesięć razy więcej kradzieży aut niż dziś

Dla porównania: w 1994 r. w samej tylko Warszawie skradziono 15 tys. 172 auta, w 2023 r. "tylko" 1518, czyli niemal dokładnie dziesięciokrotnie mniej niż wtedy. W całej Polsce rocznie ginęło wówczas ponad 55 tys. samochodów rocznie, w 2023 r. z powodu kradzieży wyrejestrowano w Polsce 5646 aut. Dodajmy, że samochodów na drogach było wówczas znacznie mniej niż dziś, a znakomitą większość pojazdów na drogach stanowiły pojazdy rodem z PRL-u.

Detektyw Rutkowski w Auto Świecie w 1995 roku Foto: Auto Świat
Detektyw Rutkowski w Auto Świecie w 1995 roku

Nieliczne nowe lub prawie nowe auta z Zachodu ginęły na potęgę, strach było taki samochód stracić z oczu choćby na kilka minut, a zostawienie go na noc, pod blokiem, w niestrzeżonym miejscu, było niczym zaproszenie dla przestępców. W tamtych czasach nawet idąc na zakupy do sklepu, kierowcy zabierali z aut radia, zakładali blokady na kierownicę, po kupieniu nowego samochodu niemal każdy jechał najpierw do zaufanego warsztatu, założyć alarm. Tyle że alarmy niewiele dawały, bo nocami, na parkingach warszawskich osiedli dźwięki wyjących syren były tak powszechne, że nikt już nie zwracał na nie uwagi.

Niemcy sami oddawali auta złodziejom z Polski?

Nie było dostępnych, komputerowych baz danych, nie dawało się sprawdzać aut przez internet, a współpraca między służbami różnych krajów była ograniczona. Niektórzy nabywcy świadomie decydowali się na zakup "lewych", ale tańszych aut. Na początku lat 90. nikogo nie dziwiło, kiedy handlarz w przypływie szczerości mówił, że "samochód jest w porządku papiery legalne, ale do Niemiec to bym nim nie jeździł".

Polska uchodziła wtedy na Zachodzie za "Dziki Wschód", gdzie prawo nie działa. Często bywało tak, że w Niemczech prawowici właściciele aut próbowali zarabiać na nich podwójnie – dogadywali się z handlarzami z Polski, że sprzedadzą im auto za pół ceny, odczekają trochę, a następnie zgłoszą w Niemczech kradzież i zainkasują pełną kwotę od ubezpieczyciela. Samochód legalnie pokonywał granicę, z oryginalnymi kluczykami i dokumentami, które później odsyłane były do Niemiec, żeby były właściciel mógł zgłosić się z nimi na policję i do ubezpieczyciela – nikt tego nie był w stanie na bieżąco kontrolować. W takich realiach firmy takie, jak biuro Krzysztofa Rutkowskiego, mające filie za granicą i często lepsze kontakty z zachodnimi policjami od polskich służb, miały co robić.

Z dzisiejszej perspektywy mogą za to bawić zarobki szeregowych złodziei, którzy byli "podwykonawcami" dla zorganizowanych grupo przestępczych. Żeby dobrze zarobić, musieli się napracować. Stawka za kradzież Malucha w 1995 r. miała wynosić od 50 do 100 zł, za "gorącego" Poloneza paser płacił 500 zł, lepszym zarobkiem były auta niemieckich marek premium, za które stawki też były w... markach niemieckich (DM – jedna marka to ok. 2-2,5 zł), za kradzież Mercedesa czy BMW można było dostać od 1 do 3 tys. marek.