- Stacja powstała w połowie lat 90., gdy w Polsce nie tylko tworzył się wolny rynek, ale jednocześnie szalała przestępczość zorganizowana
- 24 kwietnia 1996 r. pracownik stacji zauważył niedaleko budynku podejrzanie wyglądającą reklamówkę z nieokreślonym pakunkiem w środku
- Na miejscu pojawili się pirotechnicy, a do ładunku podszedł Piotr Malak ps. "Krasnal". Pech chciał, że zepsuty zapalnik zegarowy wysadził bombę w momencie, gdy pirotechnik do niej zbliżył
- Więcej takich historii znajdziesz na stronie głównej Onetu
"Stacja paliw Shell w Warszawie przy ul. Ostrobramskiej zamyka się z powodu zakończenia umowy dzierżawy na budynek stacji. Klienci mogą korzystać z pobliskiej stacji Shell przy ul. Korkowej 2" — przekazało biuro prasowe Shell Polska "Gazecie Wyborczej".
Pracownik stacji Shell zauważył podejrzaną reklamówkę
Stacja powstała w połowie lat 90., gdy w Polsce nie tylko tworzył się wolny rynek, ale jednocześnie szalała przestępczość zorganizowana. W Warszawie na porządku dziennym dochodziło do zastraszeń, wymuszeń czy strzelanin — w stolicy działały wówczas grupy przestępcze m.in. z Pruszkowa i Wołomina. Podkładano też bomby — jedna z nich znalazła się pod stacją Shell przy ul. Ostrobramskiej.
24 kwietnia 1996 r. pracownik stacji zauważył niedaleko budynku podejrzanie wyglądającą reklamówkę z nieokreślonym pakunkiem w środku. Od kilku tygodni dyrekcja koncernu Shell Polska otrzymywała anonimu z pogróżkami. Ich autorzy żądali miliona dolarów okupu i grozili poważnymi konsekwencjami. Postanowiono jednak zignorować te żądania.
O podejrzanej reklamówce zostali powiadomieni policjanci, a na miejscu pojawiła się jednostka pirotechników, później dołączył do nich także 41-letni podkomisarz Piotr Molak pseudonim "Krasnal", doświadczony pirotechnik. Zrobił to, choć tego dnia miał wolne od służby. Bomba znajdowała się dość daleko od budynku i prawdopodobnie nie miała nikogo zabić, a jedynie nastraszyć władze Shell. Stało się jednak inaczej.
"Krasnal" upierał się, by być na miejscu
Choć na miejscu była cała ekipa pirotechników, "Krasnal" upierał się, by do nich dołączyć. "Zadzwonił do mnie przez radiostację i zapytał, czy zamiast wracać do jednostki, może jeszcze pojechać, pomóc chłopakom. Nie zgodziłem się, bo przecież na miejsce pojechała już cała sekcja pirotechników. On się upierał" — mówił Onetowi Jurek "Zwierzak", który w tym czasie kierował sekcją pirotechników.
Ustalono, że do podejrzanego pakunku podejdzie Molak. "Pamiętam Piotrka, jak stał gotowy do akcji, ubrany w tzw. strój antyodłamkowy" — mówił Onetowi Kuba Jałoszyński, który był wtedy na miejscu. Zaczął robić zdjęcie reklamówce — na ich podstawie stwierdzono, że w środku znajduje się bomba. Podjęto decyzję o przywiezieniu przyczepy, za pomocą której bomba miała zostać wywieziona na poligon i tam zdetonowana.
Bomba wybuchła przy trzecim podejściu Molaka do ładunku. O zdarzeniu zadecydował pech — zapalnik zegarowy zepsuł się w momencie, gdy "Krasnal" był obok reklamówki. Silny podmuch wiatru skumulował falę uderzeniową.
"To był kilogram trotylu... I wszystko poszło prosto na Piotrka. Odrzuciło go na sześć metrów, urwało mu dłoń. Z przyłbicy antyodłamkowej, która ma chyba z dwa i pół centymetra, nie zostało nic. Nic, nawet najmniejszy kawałek... Wszystko się rozsypało w drobny mak. Piotrka wzięli wtedy natychmiast do karetki" — mówił Onetowi Zwierzak. "Krasnala" nie udało się uratować.
Sprawców nie udało się znaleźć
Kilka dni po zamachu redakcje "Gazety Wyborczej", "Rzeczpospolitej" i "Życia Warszawy" otrzymały list, w którym członkowie nieznanej wcześniej grupy "GN 95" przyznali się do podłożenia bomby. W liście przekazali, że w ten sposób "walczą z nieuczciwymi firmami, przejmującymi nasz rynek, a nas czyniącymi niewolnikami swojego kapitału". Grozili kolejnymi atakami. Nie udało się ich znaleźć.
W 2005 r. "Życie Warszawy" łączyło wybuch na stacji przy ul. Ostrobramskiej z mafią pruszkowską. Powoływano się na zeznania świadka koronnego Piotra W. Jego zeznania nigdy nie znalazły jednak potwierdzenia w innych materiałach dowodowych. Sprawców nie udało się znaleźć do dzisiaj.
Rozebrany zostanie także pobliski McDonald's
Jak pisze "Wyborcza", działka przy ul. Ostrobramskiej 69/71 jest własnością Skarbu Państwa, w wieczystym użytkowaniu rodziny Fusów, właścicieli firmy Auto Fus Group. Obok terenu, na którym znajdowała się stacja, Fusowie prowadzą serwis i salon samochodów marki BMW.
Działacz społeczny Kuba Czajkowski poinformował za pomocą forum SkyscraperCity, że rodzina planuje zbudować tutaj salony aut luksusowych marek: Aston Martin, McLaren i Rolls-Royce.
W związku ze zmianami rozebrany zostanie także pawilon restauracji McDonald's, stojący na tej samej działce od 1995 r. "Wyborcza" nieoficjalnie dowiedziała się, że restauracja ma funkcjonować do końca wakacji.