Przygotowany przez ministerstwo projekt nowej ustawy o dopuszczeniu pojazdów do ruchu przewiduje kilka kontrowersyjnych rozwiązań. Wśród propozycji znalazła się taka, o której eksperci mówią wprost: to bubel. Jeśli wejdzie w życie, sprowadzenie do Polski nowego meleksa, motocykla żużlowego czy quada bez homologacji będzie niemożliwe.

Jak podaje Rzeczpospolita, zamieszanie dotyczy art. 71 projektu. Stanowi on, że kto wprowadza do obrotu nowe pojazdy, przedmioty wyposażenia i części pojazdów, nie posiadając świadectwa homologacji lub równoważnego dokumentu potwierdzającego spełnienie określonych wymagań, podlega grzywnie w wysokości 50 tys. zł.

- O ile w odniesieniu do części samochodowych czy instalacji gazowych jest to zrozumiałe, o tyle gdy chodzi o "nowe pojazdy", przepis jest zupełnie chybiony. W ten sposób ministerstwo wyłącza możliwość sprzedaży jakichkolwiek pojazdów do użytku pozadrogowego - twierdzi Karol Mórawski z Komisji Ochrony Zabytków Motoryzacji. I dodaje, że taki zapis jest sprzeczny z prawem unijnym.

- Pojazdy takie znajdują się na rynku wspólnotowym, co więcej mają certyfikaty "CE" (deklaracja zgodności), a więc zgodnie z unijną zasadą swobodnego przepływu towarów muszą być dopuszczone do obrotu w każdym innym kraju Unii Europejskiej.

Homologacja to nie certyfikat czy deklaracja zgodności. Służy wyłącznie potwierdzeniu przydatności pojazdu do użytku w jednej, wąskiej dziedzinie - ruchu drogowym.

Takich pojazdów jest w Polsce coraz więcej. To nie tylko motocykle (żużlowe czy crossowe) i meleksy. Pojęcie "pojazd pozadrogowy" obejmuje też coraz popularniejsze u nas gokarty, wszelkiego rodzaju kolejki jeżdżące po zamkniętych terenach, samochodziki, którymi podróżuje się po wesołych miasteczkach, a nawet bolid F1.

Dziś homologacja dla takich pojazdów nie jest wymagana. Obecnie rejestracja bez homologacji jest niemal niemożliwa, a po wprowadzeniu nowych przepisów zniknie całkowicie.