O błędach popełnianych przy ustawianiu znaków drogowych spokojnie można by napisać co najmniej kilka opracowań. Jakie wpadki zdarzają się najczęściej? Przede wszystkim drogowcy lubią stawiać znaki, które są sprzeczne. Dla przykładu strzałki na drodze wyznaczają pas do jazdy w lewo, podczas gdy oznaczenie pionowe pokazuje zakaz jazdy w lewo. Czasami na jednej tablicy informacyjnej dwukrotnie użyta jest nazwa tej samej miejscowości. W każdym z przypadków strzałka pokazuje jednak całkowicie inny kierunek. Głupie błędy wprowadzają niepotrzebny zamęt i dezorientują kierowcę.

Zagrożenie widmo: częsta praktyka

Mimo iż logika każe myśleć, że znaki drogowe powinny być ustawiane w taki sposób, aby były widoczne, drogowcy miewają całkowicie inny punkt widzenia. Niejednokrotnie tablice są zasłaniane przez niewycięte drzewa czy nawet maszty fotoradarów. Ewentualnie między dwoma znakami odległość jest tak mała, że drugi z punktu widzenia kierowcy staje się całkowicie niewidoczny.

Na listę poważnych błędów warto wpisać jeszcze bezmyślność. Nietrudno spotkać znaki informujące o ostrym zakręcie w lewo, podczas gdy droga zakręca w prawo czy tablice nakazujące skręt w prawo ustawione przy pasach włączających do ruchu. Dodatkowo na porządku dziennym nie informuje się kierowców o jeździe drogą z pierwszeństwem, przestrzega o zbliżaniu do progu spowalniającego widmo, a na remontowanych odcinkach dróg pasy tymczasowe bywają namalowane tak chwiejną linią, że stają się obiektem żartów.

Znaki służą do wyznaczania zasad poruszania się po drodze. Z dążeniem do maksymalnej precyzji przekazu nie można jednak przesadzać. Szybko osiąga się bowiem poziom absurdu i powoduje, że pobocza są przeładowane tablicami. Jakie to ma znaczenie? Nie oszukujmy się, ale w trakcie jazdy bardzo rzadko istnieje możliwość dokładnego obejrzenia i przeanalizowania kilku masztów z kilkoma znakami, które występują zaraz po sobie. O ile kierowca porusza się po terenie, który zna, zagrożenia nie ma. W końcu może pojechać na pamięć. Poważny problem zaczyna się w momencie, w którym jeździ po w nowym mieście, a dodatkowo zapadła właśnie noc lub warunki na drodze są trudne. W takiej sytuacji skumulowane drogowskazy będą wyłącznie przeszkadzać.

Dużo tablic? Włodarz musi być niekompetentny!

Polskie drogi są przeładowane znakami z uwagi na totalną niekompetencję zarządców. Osoby odpowiadające za planowanie oznakowań w gminie czy powiecie (rzadziej województwie) bardzo często nie znają podstawowych warunków technicznych i prawnych związanych z zagadnieniem (w tym chociażby Rozporządzenia Ministrów Infrastruktury oraz Spraw Wewnętrznych i Administracji z dnia 31 lipca 2002 r. w sprawie znaków i sygnałów drogowych). Poza tym potrafi im brakować zdrowego rozsądku i gospodarności. W końcu każdy, zbędny znak na drodze wiąże się z nieuzasadnionym wydatkiem z budżetu.

Ponieważ ustawienie jednej tablicy kosztuje od 300 do 400 złotych, na pozór koszty mogą się wydawać niewielkie. Ujęcie problemu w skali makro, powoduje jednak konsternację. W samym Gdańsku kilka lat temu władze miasta usunęły pięć tysięcy zbędnych oznakowań. To oznacza, że półtora miliona złotych (licząc po najniższej stawce) wydane na ich postawienie, najnormalniej w świecie poszło w błoto. W Polsce mamy ponad 900 miast różnej wielkości i około 383 tysiące kilometrów dróg (w tym 122 tysiące kilometrów to drogi nieutwardzone). W skali całego kraju wysokość bezsensownych kosztów może być zatem horrendalna!

Kolejny problem dotyczy otoczenia znaków. W ich bezpośredniej bliskości umieszczane są bilboardy, reklamy i inne nośniki marketingowe. Jeżeli na poboczu, które i tak jest przeładowane tablicami drogowymi, postawimy dodatkowo informacje pozadrogowe, całość staje się nieczytelna i zamazana. W efekcie kierowca zaczyna marginalizować przekaz, a to przekłada się na zerową skuteczność ostrzeżeń i nakazów sformułowanych przez zarządcę drogi.

To żart, a nie rondo!

Problemy ze znakami to oczywiście nie jedyne absurdy, z którymi kierowcy każdego dnia spotykają się na polskich drogach. Świetnym przykładem są chociażby ronda. W powszechnej opinii skrzyżowanie o ruchu okrężnym funkcjonuje jako w miarę bezkolizyjny sposób łączenia ulic. Aby zminimalizować ryzyko wypadku, włodarze miejscy są w stanie budować je praktycznie wszędzie. Gdy nie ma wystarczającej ilości przestrzeni, rondo przypomina niekształtny placek na jezdni lub powstaje w wyniku ustawienia kilku plastikowych zapór (i tu nie żartujemy!).

Następnym, miejskim problemem są światła. Do tej pory zdarza się, że kierowca jest zatrzymywany na "czerwonym" przed każdym z sygnalizatorów ustawionych na jednej ulicy. Idiotycznie rozplanowane cykle nie tylko ograniczają przepustowość, ale przede wszystkim są w stanie wyprowadzić z równowagi nawet cierpliwe osoby. Automobilistów drażni także podejście zarządców dróg do tematu remontów. Większość z nich jest zdania, że nie ma sensu wydawać grubych milionów na zmianę dziurawej nawierzchni, skoro można postawić znak ostrzegający o poprzecznych nierównościach jezdni i dorzucić do niego ograniczenie prędkości. Rozwiązanie spotyka się zwłaszcza poza terenem zabudowanym.

Zabezpieczyć drogę podczas remontu? A po co?

Jeżeli już jakimś cudem uda się zebrać pieniądze na remont, nadal nie jest idealnie. Każdy fragment zerwanej nawierzchni zaczyna się i kończy co najmniej kilkucentymetrowym progiem. Aby przejechać po nim, kierowca musi albo wyraźnie zredukować prędkość, albo w skrajnym przypadku ryzykuje zniszczeniem felgi i opony. Poza tym nagminnie podczas jazdy przebudowywanym odcinkiem drogi, kawałki świeżo położonego asfaltu przywierają do karoserii i później są niezwykle trudne do usunięcia.

Remont ważnej arterii drogowej może kosztować od kilku do nawet kilkudziesięciu milionów złotych. Czy to kwota zbyt mała, aby zadbać o szczegóły? Dla polskich drogowców tak! Prawdopodobnie dlatego na odnowionych odcinkach ulic koła samochodów napotykają studzienki, które są zagłębione w asfalt nawet na kilkanaście centymetrów. Wyrwy potrafią zirytować, obniżają komfort jazdy, mogą być niebezpieczne dla zawieszenia i absolutnie nigdy nie powinny występować. Tematem rzeką są także absurdy występujące podczas przebudów na autostradach. Mimo iż remont potrafi obejmować znaczną część jezdni, postawione jest ograniczenie prędkości, a ruch przestaje być płynny (czyli właściwie przestajemy mówić o autostradzie), zarządca nie obniża opłaty za przejazd.

Lepsze jest wrogiem dobrego. Niezliczone ilości znaków przypadające na każdy kilometr drogi wcale nie sprawią, że kierowca dobitniej zrozumie zasady ruchu, a pseudoronda nastawiane bez opamiętania, wcale nie wyeliminują kolizji na skrzyżowaniach. Jeżeli zarządcy dróg wierzą, że jest inaczej, niestety wykazują się nieroztropnością. Poza tym marnotrawią pieniądze publiczne. A my - kierowcy musimy to wszystko dzielnie znosić…