Longin Bielak – człowiek legenda, zawodnik rajdowy i wyścigowy, zwycięzca wielu rajdów i wyścigów. Mistrz Polski w latach 1955-1970 posiada 21 tytułów Mistrza i Wicemistrza Polski.

Do historii polskich sportów motorowych przeszedł jego start Syreną w Rajdzie Monte Carlo. Działacz sportów motorowych, były przewodniczący Głównej Komisji Sportów Samochodowych, były prezes Automobilklubu Polski. W latach siedemdziesiątych ub. wieku współwłaściciel autoryzowanego serwisu Peugeot. Od 1999 roku samodzielny (spółka rodzinna) dealer Peugeot w Warszawie.

- Motoryzacja zawsze była moją pasją. Z zawodu jestem mechanikiem. Zawsze lubiłem grzebać przy samochodach. Gdy zaczynałem, było ich niewiele, często się psuły. Naprawa wymagała wiedzy, zaangażowania i sprytu... części zamienne były na wagę złota, trzeba było sobie jakoś radzić.. Jazda autem, dzisiaj tak zwyczajna i powszechna, wówczas była nie lada wydarzeniem. Pewnie dlatego najpierw zacząłem pracować jako kierowca...

• Pańskie nazwisko przez lata kojarzone było ze sportem, z rajdami, z wyścigami...

- W pierwszym rajdzie wystartowałem bodaj w 1949 roku. Była to jakaś okręgówka organizowana w Warszawie przez Automobilklub Polski. Do dzisiaj mam dyplom z tego rajdu. Startowałem samochodem „służbowym”, który na co dzień prowadziłem w spółdzielni, w której pracowałem jako kierowca. I tak to się zaczęło. Potem przyszły kolejne starty w rajdach i wyścigach. Kilkakrotnie startowałem w Rajdzie Monte Carlo Syreną, a także Fiatem 126p, w Rajdzie Akropolu. I jeszcze wielu rajdach i wyścigach.

• Podobno sam Pan budował auta do wyścigów?

- Z pewnością łatwiej byłoby je kupić, ale nie było gdzie. Radziliśmy sobie, jak kto umiał i mógł. Wielu zawodników budowało sobie samochody. Ja zrobiłem dwa, jeden na bazie Fiata 1100. Startowałem samochodem F3 według regulaminu FIA budowanym w Polsce przez PZMot m.in. na torze Sachsenring, gdzie konkurowałem z późniejszym mistrzem świata Jackie Stewardem. Drugi samochód miał silnik od BMW.

• Przez lata uczestniczył Pan także w organizowaniu i tworzeniu polskich sportów motorowych.

- To nic nadzwyczajnego, tak postępowało wielu kolegów. Dla nas to była naturalna konsekwencja startów w rajdach i wyścigach. Jako zawodnicy dobrze wiedzieliśmy, co trzeba zrobić, aby imprezy były bardziej atrakcyjne dla zawodników i kibiców, aby były bezpieczniejsze. Wiedzieliśmy, jakie są problemy zawodników i były pomysły, jak je rozwiązać. Muszę się jednak pochwalić, że za mojej kadencji jako przewodniczącego Głównej Komisji Sportów Samochodowych Zarządu Głównego Polskiego Związku Motorowego powstały w Polsce dwa tory: w Kielcach i Poznaniu. Więc warto było.

• Od lat jest Pan związany z Peugeotem. Dlaczego wybrał Pan tę markę?

- W tamtych latach tylko francuskie firmy przejawiały jakąś aktywność na polskim rynku. Na warszawskich ulicach brylował m.in. Peugeot 404. Tym autem poruszali się m.in. nasi dygnitarze. Założyliśmy wraz z Januszem Kiljańczykiem (także zawodnikiem rajdowym i wyścigowym) spółkę. Otworzyliśmy serwis samochodów francuskich; on zajmował się Renault, ja Peugeot. Jako nieliczni w Polsce mieliśmy wówczas - to były lata siedemdziesiąte ub. wieku – autoryzację. Trzeba było spełnić wysokie standardy producenta, dotyczące obsługi klienta i estetyki zakładu, np. u nas było czysto, nie było smarów na podłodze, a warsztat był wyłożony białą glazurą... Dzisiaj to standard, wtedy to był ewenement.

• Dzisiaj ma Pan dużą stację dealerską w Łomiankach pod Warszawą, pozostał Pan wierny Peugeotowi...

- Po tylu latach współpracy z marką to oczywista oczywistość. Zaczynaliśmy w 1999 roku, w trudnych czasach kontyngentu. Na początku sprzedawaliśmy ok. 300 samochodów rocznie. Przetrwaliśmy załamanie sprzedaży, przetrwaliśmy wejście do Unii Europejskiej i ten ogromny zalew (w dużym stopniu trwający do dziś) samochodów używanych. Obecnie sprzedajemy ok. 900 samochodów rocznie i zatrudniamy blisko 70 osób. Prowadzimy pełną działalność dealerską, sprzedajemy auta nowe i używane, sprzedajemy części zamienne, prowadzimy serwis mechaniczny i blacharsko-lakierniczy. Ta stacja to spółka rodzinna, częściowo prowadzona przez mojego syna. Syn także startuje w rajdach. Taka rodzinna sztafeta... to cieszy...

• Jak Pan, z punktu widzenia dealera, ocenia polski rynek samochodowy?

- Jako mocno rozregulowaną maszynę. Mamy duży potencjał, ale brak jasnych zasad, więc panuje chaos i „wolna amerykanka”. Sprzedaż nowych samochodów istnieje dzięki firmom. Indywidualny nabywca właściwie odgrywa mniejszą rolę. Olbrzymią szkodę dealerom robi niekontrolowany handel używanymi autami sprowadzanymi z zagranicy. Każdy z dealerów bez względu na markę przyjmuje w rozliczeniu stare auto klienta. My te samochody sprawdzamy, często naprawiamy i wystawiamy do sprzedaży z kilkumiesięczną gwarancją. Taki samochód – z konieczności - ma nierzadko sporo wyższą cenę od powypadkowego auta, które przyjechało np. z Niemiec na lawecie. Potrzebne są regulacje prawne, które zabezpieczą rynek przed złomem. Myślę także, że trzeba uwolnić sprzedaż naszych używanych aut na wschód do sąsiadów. Po co mają jeździć do Niemiec, Francji czy Belgii, skoro do nas bliżej...

Rozmawiał:Henryk Gawuć (www.samar.pl); zdjęcie: Samar