• W pewnych sytuacjach dozwolone jest łamanie przepisów drogowych, jednak osoba, która się tego dopuszcza, musi mieć ważny powód
  • Z warunkowego wyłączenia karalności za popełniane wykroczeń korzystają m.in. kierowcy zamaskowanych radiowozów, którzy przekraczają dozwoloną prędkość, choć nie kierują pojazdem uprzywilejowanym
  • Samodzielny pościg za sprawcą wykroczenia drogowego jest ryzykowny i może skończyć się w pewnych sytuacjach odpowiedzialnością karną. Wiele zależy jednak od motywacji osoby, która podejmuje pościg i od okoliczności samego zdarzenia
  • Więcej takich tekstów znajdziesz na stronie głównej Onetu

Obaj skręcali w lewo w miejscu, gdzie można było jechać tylko w lewo: motocyklista z prawego pasa, a kierowca lexusa... niepewnie, lecz ostatecznie z lewego. Na przejściu dla pieszych za skrętem pojawili się przechodnie i to być może sprowokowało do błędu kierowcę samochodu, który wyraźnie nie był tego dnia w formie: odbił w prawo, potrącając mężczyznę na motocyklu. Bardzo delikatnie, ale jednak. Aktor Jerzy S. (to on, jak się wkrótce okazało, jechał Lexusem) zachował się tak, jakby nie zauważył, co się wydarzyło. Wcisnął gaz i odjechał.

Rajd Jerzego S. – motocyklista rusza w pościg

Potrącony motocyklista wykazał się refleksem – po sekundzie był już "pozbierany" i gonił oddalającego się kierowcę lexusa. Na filmie widać, jak po kolejnych paru sekundach zrównuje się z autem, a następnie zajeżdża mu drogę i zatrzymuje się na środku pasa. Szczęśliwie zatrzymuje się i samochód, choć – biorąc pod uwagę stan jego kierowcy – nie można było być pewnym, że tak się stanie. Słychać słowa "potrąciłeś mnie, mam wszystko nagrane!", ale... znany aktor zachowuje się, jakby nie rozumiał, co się wokół niego dzieje. Widać, że nie postępuje racjonalnie, omija motocyklistę oraz motocykl blokujący pas ruchu i ponownie odjeżdża.

Znów pościg nie trwa długo, motocyklista już łączy się z policją, dogania samochód, zajeżdża mu drogę. Po drodze – w "ferworze walki" nie sposób tego uniknąć – motocyklista wielokrotnie najeżdża na ciągłe linie, niebezpiecznie wyprzedza inne samochody, na pierwszy rzut oka powoduje większe zagrożenie na drodze niż "uciekający" kierowca samochodu. "Uciekający" w cudzysłowie, bo choć kierowca oddala się z miejsca zdarzenia, to chyba nie do końca rozumie, co się dzieje, po prostu odjeżdża. Ze sprawnym i trzeźwym motocyklistą nie ma szans – po chwili zatrzymuje się pomiędzy krawężnikiem a motocyklem. Potrącony krzyczy "bandyto, nie uciekaj", wzywa policję, rozpoznaje znaną twarz kierującego i... wciąż ryzykuje, blokując własnym ciałem drogę ucieczki.

Rajd Jerzego S. – czy motocyklista powinien go ścigać?

To, co z pewnością może i powinien zrobić poszkodowany albo świadek zdarzenia, którego sprawca oddala się (czyli ucieka), to poinformowanie policji o zdarzeniu. Im szybciej, tym lepiej. Wówczas jest szansa na złapanie sprawcy niemal na gorącym uczynku, choć moment zatrzymania, nawet jeśli jest on nietrzeźwy, nie ma znaczenia dla odpowiedzialności karnej: zwłaszcza jeśli w zdarzeniu są ranni, kierowca zatrzymany następnego dnia odpowiada według zaostrzonego rygoru dokładnie tak, jakby był pijany. Jeśli doszło jedynie do wykroczenia (nie ma rannych, jedynie straty materialne), wobec sprawcy, który oddalił się z miejsca zdarzenia, ubezpieczyciel wystąpi z regresem.

Nie ma przeciwwskazań, aby za sprawcą pojechać i na bieżąco przez telefon (dzwonimy na nr 112) informować dyspozytora, gdzie znajduje się sprawca. Wątpliwości pojawiają się, gdy – aby dogonić sprawcę – trzeba łamać przepisy drogowe. Co do zasady pojazd świadka czy poszkodowanego nie jest pojazdem uprzywilejowanym i jego kierowca nie ma prawa np. przekraczać dozwolonej prędkości.

Stan wyższej konieczności: na co wolno sobie pozwolić?

Stan wyższej konieczności to sytuacja, w której ktoś, aby zapobiec jakiemuś nieszczęściu, popełnia świadomie czyn zabroniony, bo to obiektywnie "bardziej się opłaca". Przykład: wzywamy do kogoś karetkę, karetka z jakichś względów nie może przyjechać, więc wieziemy kogoś do szpitala w sytuacji, gdy każda sekunda ma znaczenie dla czyjegoś życia. Jeśli w takiej sytuacji przekraczamy dozwoloną prędkość, możemy powołać się na stan wyższej konieczności i uniknąć kary. W Kodeksie wykroczeń (jeśli popełniamy wykroczenie) ujęto to tak:

Nie oznacza to jednak, że widząc, że ktoś przekracza dozwoloną prędkość, mamy prawo go dogonić, zatrzymać i przekazać policji. Tak czynić nie wolno, ponieważ aby złapać kogoś, kto łamie przepisy, trzeba samemu je naruszyć. Dlatego każdy, kto nagrywa swój licznik prędkości, aby udowodnić, że ktoś jechał za szybko, sam w pierwszej kolejności może liczyć na mandat.

Podobnie do sprawy podchodzi Kodeks karny (ma to znaczenie, gdy "w ferworze walki" popełnimy przestępstwo):

Przepisy obu kodeksów stosuje się analogicznie, przy czym sąd, odstępując od ukarania kogoś, kto "przesadził", może wziąć pod uwagę np. stan uzasadnionego wzburzenia. W tym momencie pojawia się pytanie: a jeśli wiemy, że kierowca, który spowodował kolizję, jest pijany, to czy mamy prawo podjąć próbę zatrzymania go, łamiąc przy okazji przepisy drogowe?

Rajd Jerzego S. – co można poświęcić, by zatrzymać nietrzeźwego kierowcę?

O ile motocyklista z filmu tuż po potrąceniu przez kierowcę lexusa nie miał powodu uważać, że kierowca samochodu jest pijany (może go po prostu nie zauważył?), to jednak po pierwszym spotkaniu z nim "twarzą w twarz" kilkaset metrów dalej miał już prawo sądzić, że z kierowcą jest coś nie tak, że może być nietrzeźwy i niebezpieczny. Zatrzymanie takiego kierowcy, jeśli nie pociąga za sobą zagrożenia, jest całkowicie usprawiedliwione (np. przez zabranie mu kluczyków), natomiast pościg za nim... na to nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Z jednej strony nie ma możliwości, aby świadek czy sprawca zdarzenia zyskał prawo do czasowego nieprzestrzegania przepisów, z drugiej pojawia się stan wyższej konieczności, kontratyp np. "chciałem go zatrzymać, żeby nikogo nie zabił".

Gdyby ktoś chciał ukarać "samozwańczego szeryfa" za złamanie paru przepisów drogowych, to wiele zależałoby od tego, jak się on będzie tłumaczył. Jeśli powie "chciałem dorwać drania, bo zarysował mi błotnik", to może nie być to tłumaczenie wystarczające, by uniknąć kary – od ścigania sprawców wykroczeń jest policja. Ale już stwierdzenie "postanowiłem zatrzymać go, żeby nikogo nie zabił i byłem pewien, że to bezpieczne" – to co innego.

No, chyba że podczas pościgu "samozwańczy szeryf" sam spowodowałby wypadek – to zmieniłoby sytuację. Z jednej strony mielibyśmy zagrożenie wywołane przez kierowcę, który był trochę nieprzytomny i spowodował kolizję, a z drugiej spowodowanie wypadku: poświęcone dobro (bezpieczeństwo) przeważa w tym momencie nad korzyścią (złapanie sprawcy kolizji).

Pościg za Jerzym S. – kary za to nie będzie

Ponieważ jednak wszystko dobrze się skończyło, potrącony przez Jerzego S. motocyklista może spać spokojnie: w najgorszym wypadku mógłby liczyć na odstąpienie od wymierzenia kary, ale zapewne nikt nie będzie go ścigał.

Na co dzień policjanci drogówki, jeżdżąc zamaskowanymi radiowozami, sami korzystają z zasady wyższej konieczności (określanej jako kontratyp): przekraczając prędkość bez włączenia sygnałów dźwiękowych i świetlnych, popełniają liczne wykroczenia, jednak nikt ich nie ściga, bo to oni ścigają sprawców wykroczeń i zapobiegają zagrożeniom. I wcale policjanci nie chcą uregulowania tej sprawy w przepisach – praca "w stanie wyższej konieczności" całkiem im odpowiada.