• Sebastian M. 16 września na autostradzie A1 najprawdopodobniej doprowadził do wypadku drogowego, w którym zginęła trzyosobowa rodzina. W efekcie zapłonu auta spłonęli żywcem
  • Prawie dwa tygodnie później prokuratura wystawiła za 32-latkiem list gończy i czerwoną notę Interpolu. Problem w tym, że najprawdopodobniej zdołał zbiec za granicę. Nie wiadomo, gdzie obecnie przebywa
  • Jak wskazują karniści, z którymi rozmawialiśmy, ucieczka do krajów, z którymi Polska nie ma umowy ekstradycyjnej, jak Peru, Dominikana, czy Argentyna, praktycznie kończy temat. Ryszard Kalisz za ucieczkę wini śledczych
  • Więcej podobnych wiadomości znajdziesz na stronie głównej Onetu

Przez prawie dwa tygodnie Sebastian M. w sprawie wypadku nie usłyszał zarzutów. Dopiero w piątek 29 września wydany został list gończy. Za 32-letnim kierowcą BMW wystawiono też tzw. czerwoną notę Interpolu (to informacja dla miejscowych policjantów, że mają do czynienia ze szczególnie niebezpiecznym przypadkiem, który powinien zostać osadzony w areszcie). Tym samym M. poszukiwany jest w prawie 200 krajach świata.

Prawnicy muszą patrzeć na sprawy karne w sposób racjonalny. Fakt, że policja nie zatrzymała osoby, która uczestniczyła w wypadku, co do zasady jest normalny tłumaczy w rozmowie z "Auto Światem" dr hab. Jacek Potulski, karnista z Uniwersytetu Gdańskiego. W chwili, gdy doszło do wypadku, policja nie dysponowała nagraniami z kamer, zeznaniami świadków. Przy wypadkach drogowych praktyka jest taka, że nie przedstawia się zarzutów bez opinii biegłych dodaje prawnik.

Kalisz wytyka błędy policji

Zupełnie inaczej sprawę ocenia adwokat i były minister spraw wewnętrznych Ryszard Kalisz. Policja powinna była zabezpieczyć miejsce wypadku oraz wszystkie okoliczności towarzyszące. To, że auto pędziło z wielką prędkością i zatrzymało się w dużej odległości od drugiego auta, nie zwalniało policji z czynności rozpoznawczych z udziałem kierowcy BMW. W przypadku zdarzeń ze skutkiem śmiertelnym natychmiast wszczyna się postępowanie i wdraża środki zapobiegawcze, w tym tymczasowe aresztowanie. A że tego nie zrobiono, ten kierowca mógł uciec za granicę ocenia Kalisz.

Ekstradycja trudna, ale nie niemożliwa

Jak informuje "Rzeczpospolita", M. wyjechał z Polski do Niemiec (mężczyzna ma posiadać dwa obywatelstwa polskie oraz niemieckie). Mają o tym świadczyć dane z logowania jego telefonu. Jednak logowania BTS pokazują, gdzie znajduje się urządzenie, a nie człowiek. Dodatkowo miał tyle czasu, że mógł, przez nikogo niepokojony, uciec do kraju, z którym Polska nie ma umowy ekstradycyjnej. Chodzi głównie o kraje Ameryki Środkowej i Południowej.

W przypadku krajów, z którymi mamy umowę ekstradycyjną, sprawa jest dość prosta. "Schody" zaczynają się, jeśli poszukiwani zbiegają do krajów, z którymi Polska takiej umowy nie ma. W takim przypadku jest to trudne, ale nie niemożliwe. Brak takich ustaleń nie wyklucza wydania poszukiwanego na podstawie zasady wzajemności. Jednak do takich przypadków dochodzi bardzo rzadko mówi Potulski.

Problem z zasadą wzajemności jest taki, że to raczej konstrukt teoretyczny. W praktyce polski wymiar sprawiedliwości nigdy nie korzystał z tego rozwiązania, a przynajmniej władze się nim nie chwaliły.

Jak dodaje adwokat, wyjazd do kraju, z którego nie dokonuje się ekstradycji do Polski, można porównać do pobytu w luksusowym więzieniu. Musi się bardzo pilnować pointuje prawnik. Nawet jeśli ukrywa się gdzieś w Unii Europejskiej, to może być problem z przekazaniem poszukiwanego, ponieważ część krajów odmawia ekstradycji do Polski, ze względu na brak praworządności dodaje Kalisz.

Policjanci dopadli M. w Dubaju

Sprawa poszukiwań zakończyła się w środę, 4 października. Jak poinformował minister Mariusz Kamiński, specjalna grupa poszukiwawcza wraz z arabską policją zatrzymała M. w Dubaju.

Sprawdź: Nalot policji. 160 mandatów na ponad 54 tys. zł i cztery zaskakujące przypadki

Trzyosobowa rodzina spaliła się w aucie

Do wypadku doszło w sobotę, 16 września, na autostradzie A1 na wysokości Sierosławia. "Ze wstępnych ustaleń wynika, że kierujący pojazdem kia na chwilę obecną z niewyjaśnionych przyczyn uderzył w bariery energochłonne, następnie auto się zapaliło. W wyniku tego wypadku śmierć poniosły trzy osoby podróżujące tym pojazdem" relacjonowali początkowo całe zdarzenie łódzcy policjanci.

Podróżujący samochodem, w którym wybuchł pożar, kobieta, mężczyzna i dziecko zginęli na miejscu. Wstępne policyjne komunikaty nie łączyły wypadku i pożaru Kii Proceed ze stojącym nieco dalej, acz z widocznymi wgnieceniami, BMW. Jako pierwsi uwagę na drugie z aut zwrócili uwagę dopiero ratownicy.

"To było nietypowe zdarzenie, bo oba samochody stały w odległości ok. 200 m od siebie. Osoby jadące BMW potrzebowały pomocy medycznej, ale nie wiemy, czy którakolwiek z nich trafiła ostatecznie do szpitala" informowała zaraz po zdarzeniu, cytowana przez "Super Express" Komenda Miejska Państwowej Straży Pożarnej w Piotrkowie Trybunalskim.

Czytaj: Pędzili ponad 200 km na godz. Wymówka drogowego bandyty była absurdalna

"Został tylko pies"

Kierowcę BMW przebadano alkomatem. Był trzeźwy. Początkowo w śledztwie miał status świadka. Choć z opublikowanych nagrań wynikało, że najprawdopodobniej przyczynił się do zdarzenia. Dopiero później śledczy wyliczyli, że kierowca BMW pędził w tym miejscu ponad 250 km na godz. podczas gdy przepisy dopuszczały na tym odcinku maksymalnie 120 km. W efekcie uderzył w jadącą prawidłowo "kijankę, która zajęła się ogniem.

"Nie wierzyłam w to. Miałam wrażenie, że za chwilę podjedzie zielona Kia i wysiądzie z niej Patryk. Że to wszystko to głupi żart. Pomyłka. Zginęła cała rodzina. Został tylko ich pies" mówiła TVN 24 Magda, przyjaciółka rodziny.

Zerknij: Jesteś pewien, że znasz przepisy drogowe? Odpowiedz na 10 pytań

Internauci zwrócili uwagę, że kierowca ma takie samo nazwisko jak jeden z łódzkich policjantów, co dodatkowo wznieciło falę kontrowersji i domysłów. Policja wydała nawet specjalne oświadczenie w tej sprawie.

"Wbrew fałszywym informacjom, które krążą w internecie, kierowcą BMW nie był funkcjonariusz policji czy też syn funkcjonariusza żadnej ze służb. Nie był to również polityk czy inna osoba zajmująca stanowisko publiczne. Działamy w sposób transparentny" informuje policja. Z oświadczenia nie wynika jednak, czy kierujący BMW był krewnym kogokolwiek ze służb.