• Kierowcy zepsuł się samochód na torze, zatem gwarancja nie obowiązuje, bo umowa gwarancyjna ma w wykluczeniach usterki powstałe na torze wyścigowym
  • W zasadzie nie byłoby problemu, gdyby nie to, że samochód, o którym mowa jest reklamowany i stworzony, by jeździć nim na torze
  • To historia z USA, nie pierwsza, bowiem już raz producent zrobił wyjątek i zapewnił, że gwarancja będzie obowiązywać nawet na torze. Coś się jednak musiało zmienić

Widząc reklamy sportowych samochodów, często możemy się spotkać z obrazami danego auta gdzieś z toru. Piękne zdjęcia o zachodzie słońca pokazują, że możemy się w nim poczuć jak kierowcy wyścigowi. W tle dodatkowo jest dźwięk silnika na wysokich obrotach, a lektor opowiada o zaletach tego samochodu. Sugestia jest prosta: kup i jedź nim na tor - po to zrobiliśmy takie auto, żebyś ty mógł teraz czerpać przyjemność.

Toyota GR86 zepsuła się na torze

No więc okazuje się, że to tylko "takie gadanie", a nawet sportowy samochód nie jest przeznaczony na tor, przynajmniej w okresie gwarancji. Przekonał się o tym pewien właściciel Toyoty GR86 z 2022 r., czyli w zasadzie samochodu stworzonego na tor wyścigowy.

Cała historia miała miejsce w USA. Auto zostało zabrane na tor, jednak w zasadzie właściciel nacieszyć się autem zbytnio nie zdążył. Po dwóch okrążeniach rozgrzewkowych - w tempie spokojnym, jak na tor wyścigowy, z samochodu zaczął się wydobywać dziwny dźwięk. Kierowca na początku uznał, że na coś najechał i jest to hałas dochodzący z okolic kół. To tłumaczenie można uznać za rozsądne, tym bardziej że na głowie miał kask, który dość mocno wygłusza wszystko, co dzieje się wokół.

Mimo wszystko właściciel auta zwolnił, puścił innych i próbował odkryć, skąd dokładnie pochodzi nietypowy dźwięk. Chwilę potem zrozumiał, co się dzieje, gdy spod maski i z kratek nawiewu zaczął wydobywać się dym. Auto z toru zjechało na lawecie i trafiło do autoryzowanego serwisu Toyoty.

Umowa gwarancyjna mówi jasno: na tor nie wolno

Jednostka napędowa, mówiąc krótko, wybuchła. W serwisie odkryto dziurę w bloku silnika. Dość pechowa sytuacja, zważając na to, że auto nawet nie było jakoś mocno eksploatowane. Właściciel mówi, że samochód miał jedynie 19 tys. mil przebiegu (ok. 30 tys. 500 km), a olej był wymieniany dzień wcześniej na 5W30. Ponadto auto było seryjne. W związku z tymi informacjami i obowiązującą gwarancją silnik powinien zostać wymieniony na nowy. Niestety, szczerość właściciela w tym momencie się zemściła, bo poinformował on serwis, że wszystko wydarzyło się na torze.

Niestety umowa gwarancyjna jest pełna kruczków prawnych, a jednym z nich jest brak ochrony w przypadku jazdy po torze. I nie ważne, że to auto jest stworzone i reklamowane, jako perfekcyjne na tor. Gwarancja nie działa podczas wyścigów i kropka. Samochód mógłby się zepsuć na postoju i nic by to nie zmieniło, jeśli akurat stałby na skrawku asfaltu, należącym do toru.

Co więcej, właściciel skontaktował się bezpośrednio z producentem, który podtrzymał zdanie dilera. Nie ważne, że kierowcy potrafią agresywniej jeździć autami po drogach publicznych.

Przykład ten jest o tyle ciekawy, że, jak donosi Carscoops, już rok wcześniej doszło do podobnej usterki, również w GR86, też na torze. Wtedy po nagłośnieniu całej sytuacji, producent zapewnił, że używanie auta na imprezach torowych nie spowoduje utraty gwarancji. Oba przypadki miały miejsce w USA.

Każdy kombinuje, by nie ponosić odpowiedzialności

Oczywiście, to tylko tłumaczenia właściciela, jeśli jednak sytuacja wyglądała tak, jak mówi, to trochę słabe ze strony Toyoty. Zresztą nie tylko ten producent stosuje takie "haczyki". Każdy stara się ograniczyć koszty, dodając pewne ograniczenia, by zmniejszyć ryzyko płacenia za usterki.

Przy okazji przypomina mi się sytuacja, związana z Nissanem GTR, gdzie wyłączenie kontroli trakcji powodowało utratę gwarancji. Wyłączenie jej skutkowało bowiem szybkim uszkodzeniem skrzyni biegów. Kłopot w tym, że na początku produkcji włączenie trybu Launch Control automatycznie wyłączało kontrolę trakcji, zatem wyłączało też ochronę gwarancyjną. Później Nissan przeprogramował komputer tak, by ta funkcja nie powodowała wyłączania kontroli trakcji, co nawet poprawiło osiągi samochodu. Cały czas jednak wyłączenie kontroli trakcji anulowało gwarancję, a sprawdzenie, czy była ona wyłączona, wymagało jedynie podłączenia się do auta, bowiem wszystko było zapisane w komputerze.

Mając więc sportowe auto, lepiej, żeby nie przychodziły wam do głowy pomysły z wyjeżdżaniem na tor w okresie obowiązywania gwarancji, albo pożegnajcie się z ochroną. Gwarancja w superszybkim aucie jest taka sama jak w Yarisie, czy w Aygo.