- 25 października 1965 r. niedaleko Skwierzyny rozegrała się tragedia. Autobus jadący z Londynu do Poznania zderzył się z ciężarówką i wpadł do rzeki
- Holenderski kierowca pojechał okrężną drogą, a później zignorował znaki informujące o remoncie mostu i przekroczył prędkość. Nigdy za to nie odpowiedział
- W katastrofie zginęło 15 osób. — Był straszny chaos. Nie wiadomo było, gdzie zrobić sekcje, a trzeba było wykonać kilkanaście. W czasie akcji ratunkowej ukradziono jednej z ofiar kożuch — opowiadał w rozmowie z "Gazetą Lubuską" Stanisław Fąfera, który w 1965 r. był prokuratorem powiatowym w Gorzowie
- Więcej takich historii znajdziesz na stronie głównej Onetu
Autobus leyland jadący 25 października 1965 r. z Londynu do Poznania przekroczył granicę na drogowym przejściu granicznym w Świecku o godz. 19.45. Właśnie wtedy holenderski kierowca samowolnie zmienił trasę i wybrał okrężną drogę. Tak znalazł się na remontowanym moście nad Obrą, na którym obowiązywał ruch wahadłowy i ograniczenie prędkości do 30 km na godz.
Zignorował ostrzeżenia, potrącił barierkę i trafił na przeciwległy pas ruchu. Tam na widok rozpędzonego autobusu rozpoczął hamowanie kierowca ciężarówki marki Star, nie udało mu się jednak uniknąć zderzenia. W ostatniej sekundzie wyskoczył z ciężarówki i w ten sposób uratował życie. Z kolei autobus odbił się od ciężarówki, przełamał bariery mostu i wpadł do Obry.
Ofiary krzyczały i prosiły o ratunek. "Wśród nieprzeniknionych ciemności"
"W ubiegły poniedziałek ok. godziny 21.20 w odległości 4 km od Skwierzyny wydarzyła się na moście wstrząsająca katastrofa samochodowa, w której poniosło śmierć na miejscu 14 osób, a 35 odniosły poważne obrażenia. [...] Większość ofiar katastrofy to obywatele polscy, wracający do kraju z odwiedzin u krewnych w Anglii" — pisali reporterzy "Gazety Zielonogórskiej".
Relacjonowali, że "wśród nieprzeniknionych ciemności rozgrywała się tragedia pięćdziesięciu osób, w tym trojga dzieci". "Kierowcy samochodów, nadjeżdżających z Gorzowa i Skwierzyny, usłyszeli rozdzierające krzyki, jęki i wołania o ratunek. Wszyscy przejeżdżający pospieszyli natychmiast z pomocą i swymi pojazdami przewozili rannych i konających do najbliższego szpitala w Skwierzynie" — czytamy.
Część pasażerów została "przygnieciona bagażami i ciężarem współtowarzyszy podróży". W szpitalu zmarła kolejna osoba, co podniosło bilans ofiar do 15. Wśród nich była 5-latka, której ciało porwał nurt rzeki, znaleziono je dopiero po blisko pięciu miesiącach.
"Większość ofiar po prostu się utopiła"
Autobus wydobyty z rzeki za pomocą wojskowego dźwigu. Na miejscu pracowała prokuratura. – Nurtowało nas pytanie, jak to się stało, że tyle osób zginęło. W sumie autobus spadł z wysokości czterech metrów, rzeczka w tym miejscu była płytka. Jak się okazało po sekcji zwłok, co zresztą od razu podejrzewaliśmy, większość ofiar po prostu się utopiła, a nie zmarła w wyniku obrażeń związanych z upadkiem. Autobus spadł w poprzek Obry i utworzył jakby tamę, woda się spiętrzyła — opowiadał w rozmowie z "Gazetą Lubuską" Stanisław Fąfera, który w 1965 r. był prokuratorem powiatowym w Gorzowie.
Mówił też o relacjach kolegów, którzy byli pierwsi na miejscu katastrofy: — Był straszny chaos. Nie wiadomo było, gdzie zrobić sekcje, a trzeba było wykonać kilkanaście. W czasie akcji ratunkowej ukradziono jednej z ofiar kożuch.
Holenderski kierowca był trzeźwy, trafił do aresztu na dwa miesiące. Firma wpłaciła za niego kaucję. Wrócił do Holandii, nie pojawił się na żadnej rozprawie, a sprawę umorzono. Na karę więzienia w zawieszeniu skazanych zostało trzech pracowników Rejonu Eksploatacji Dróg Publicznych w Gorzowie, którzy nieprawidłowo oznakowali remontowaną drogę.
W marcu 2024 r. w miejscu tragedii stanęła tablica upamiętniająca zdarzenia z 25 października 1965 r. W uroczystości brały udział osoby, które pomagały ofiarom wypadku.