Kjell Enkelund wyposażył 38-letnie Volvo w napęd elektryczny. W efekcie powstał 11-konny pojazd, który wywołuje zdziwienie na twarzy wielu osób, gdy konstruktor jeździ swoim pojazdem po okolicy.
Gdy na starego Knuta przyszedł czas, na łożu śmierci wymógł obietnicą na swoim zięciu Kjellu: „Obiecaj mi, że zaopiekujesz się moim Volvo. Wiesz przecież, jak lubię to auto. Nie chcę, by się zmarnowało”. „Obiecuję” – powiedział Kjell Enkelund. Niedługo potem, a był to rok 1996, Knut zmarł, a Enkelund wrócił czerwonym Volvo 142 do swojego rodzinnego Växjö, w południowej Szwecji.
Wiosna 2010 roku. Stare, czerwone Volvo stoi w garażu za domem. Tam, gdzie kiedyś była klapka wlewu paliwa, znajduje się teraz gniazdko, z którego kabel idzie wprost do wtyku w ścianie. Kjell spogląda na mały licznik prądu i mówi do swojego wnuka Kaspera: „Już naładowany!”. Mały usadawia się na czerwonej kanapie i razem z dziadkiem bezszelestenie wyruszają w podróż. Na samochodzie umieszczono napis: „Morfars Elbil”, co po polsku znaczy „elektryczne auto dziadka”. „Chciałem pokazać mojemu wnukowi, co jest technicznie wykonalne” – mówi dziadek Enkelund.
Zainspirowany żywą debatą na temat samochodów elektrycznych ten wykwalifikowany mechanik i wieloletni szef serwisu Volvo zdecydował się na realizację swojego dość niecodziennego pomysłu – stare Volvo stojące od 12 lat w garażu postanowił wyposażyć w napęd elektryczny. Technika jutra w oldtimerze? Nie do końca.
Zamiast nowoczesnych baterii litowo-jonowych zapalony majsterkowicz zastosował 30 ołowiowych akumulatorów 12-woltowych, pochodzący z Polski silnik elektryczny o mocy 8 kW, przetwornicę napięcia z Japonii i turecki potencjometr służący jako pedał gazu. „Trochę trwało, zanim zgromadziłem wszystkie niezbędne części” – mówi konstruktor.
Właściwe prace związane z przebudowywaniem auta rozpoczęły się wiosną 2009 roku. Wnuczek Kaspar regularnie przyglądał się, jak dziadek radzi sobie najpierw z rdzą, naprawia karoserię, wymontowuje silnik i wkłada polski motor elektryczny. Poza tym trzeba było jeszcze zmienić przełożenia 4-biegowej skrzyni i umieścić baterie o łącznej pojemności 8 kWh w bagażniku, w miejscu dawnego baku oraz z przodu pojazdu. Po 250 godzinach pracy Elbil był gotowy. Zmiany konstrukcyjne oznaczały o 100 kg większą masę 142, ale auto, mimo 1300 kg, porusza się do przodu. Może rozwijana prędkość nie jest zawrotna, ale na przeważnie pustych drogach Växjö w Szwecji zawalidrogi nie są czymś specjalnie niezwykłym. Na pozamiejskich drogach obowiązuje ograniczenie do 90 km/h, które jest bezwzględnie respektowane. Elektropionier ma nadzieję już niedługo zbliżyć się do tego limitu.
Nawet bez takich prędkościowych ekscesów zasięg Volvo wynosi ok. 1 godziny jazdy. „To trzeba wyczuć” – mówi konstruktor. Specjalnego wskaźnika jeszcze nie ma. Nasz majsterkowicz zapowiada jednak, że będzie to pierwsza modyfikacja pojazdu. Auto wraca do garażu na „zatankowanie”. Cały proces trwa 6 godzin – dla emeryta to żaden problem. Akumulatory mają wytrzymać 10 lat. „Takie ołowiowe baterie są w stanie wytrzymać 2000 cykli ładowań”. Do dziś dziadek Kaspara przejechał zmodyfikowanym Volvo 142 3000 km.
A co z przejmującym zimnem Północy? Czy auto to wytrzymuje? Kjell Ekelund śmieje się: „Ostatniej zimy, gdy panowały 20-stopniowe mrozy. Mój nowiutki Citroën C5 nie zapalił. Wsiadłem do starego Volvo i od razu ruszyłem w drogę!”.