Czy da się rozbujać „kaczkę” do 100 km/h? Być może na bezkresach wyschniętego jeziora Bonneville, ale na pewno nie na naszym torze testowym. Prosta, na której wykonujemy pomiary (pas startowy lotniska), jest najzwyczajniej w świecie za krótka. 39 Nm maksymalnego momentu obrotowego wymaga szybkości i zwinności przy zmianie biegu. Parasolkowy lewarek lubi przy tym haczyć.
Największą przygodą jest podróż po autostradzie. Nie dość, że uszy pękają od hałasu (nasze urządzenia pomiarowe wykazały 79 decybeli), to na dodatek ciężarówki w lusterku robią się niebezpiecznie duże. A to i tak najmocniejsza z seryjnie produkowanych „kaczek”, z silnikiem o mocy 29 KM. W 1948 r. zaczęło się od 9 KM pod maską. To pozwoliło wielu Francuzom przesiąść się z roweru do 2CV.
Elegancja nie była w standardzie, ale mały Citroën jej nie potrzebował. Podczas prezentacji w Paryżu pewien dziennikarz nazwał 2CV brzydkim kaczątkiem. Chciał obrazić pojazd, a tak naprawdę przyczynił się do akceptacji jego osobliwego wyglądu. I wymyślił pseudonim, który doskonale się przyjął. W Niemczech lat 80. „kaczki” znajdowały się w obowiązkowym wyposażeniu każdego studenckiego mieszkania. Zwykle stan ruchomości odpowiadał stanowi nieruchomości, a czasem było nawet gorzej.
Nikomu nie przeszkadzały też ogromna, bo aż 12-metrowa średnica zawracania ani niezsynchronizowany pierwszy bieg. Student miał większe zmartwienia niż zgrzytanie skrzyni podczas redukcji. Opornie kręcąca się kierownica pozwalała też zaoszczędzić na karnecie na pływalnię – wystarczyło codzienne parkowanie „kaczki”. Nasz testowy pojazd jeździł na oponach o szerokości 135 mm zamiast wąziuteńkich, 115-milimetrowych, ale to i tak bez różnicy dla średnicy zawracania i lekkości skrętu.
Wybitny jest za to komfort. Miękkie zawieszenie i proste niczym meble ogrodowe fotele amortyzują wszelkie wstrząsy. Ta miękkość w pewnym sensie rekompensuje brak mocy. Można znaleźć przecież urok w powolności. Zapędy osób dynamicznie nastawionych do życia hamują najpóźniej ekstremalne przechyły nadwozia. Odruchowo chciałoby się schować boczne lusterka, żeby ich nie uszkodzić.
Warto też podróżować z pasażerem – można się na nim wesprzeć na zakrętach, bowiem fotele nie zapewniają podparcia bocznego. „Kaczka” z dzisiejszego punktu widzenia nie oferuje nawet samochodowego minimum – daje nawet znacznie mniej. Ci, którzy darzą ten samochód uczuciami, robią to głównie z sentymentu. Ci, którzy nie mają wspomnień studenckich, lubią „kaczkę” z powodu współczucia dla słabszego.
Citren 2CV - nasza opinia
Podsumowanie Ma słaby silnik, jest głośny i do bólu prosto wykonany. To bardziej wyraz stylu życia niż prawdziwy samochód. Właśnie dlatego Citroën 2CV jako klasyk ma tak wielu fanów – i nieważne, że jest to totalnie irracjonalne.
Trzeba uważać, żeby nie zawadzić lusterkami o asfalt.
Ma słaby silnik, jest głośny i do bólu prosto wykonany. To bardziej wyraz stylu życia niż prawdziwy samochód. Właśnie dlatego Citroën 2CV jako klasyk ma tak wielu fanów – i nieważne, że jest to totalnie irracjonalne.
Kokpit niczym kuchnia w studenckim mieszkaniu: prosty, ubogi, a jednak wiecznie nieposprzątany.
Przełączniki są porozrzucane.
Fotele są zadziwiająco wygodne. Pasy bezpieczeństwa, mocowane do cienkich jak papier słupków bocznych, mogą raczej oddziaływać jedynie na psychikę.
W „kaczce” można zobaczyć orła cień – żadne tanie auto z lat 80. nie zapewnia tak dużej otwartej przestrzeni nad głowami.
Szmaciany dach jest rolowany, boczne szyby – odchylane.
Wystarczy odrobina troski i dobrych chęci, żeby bokser odwdzięczał się bezawaryjnością. Dla niektórych odrobina to jednak i tak za dużo.
Pierwotnie miał się tu zmieścić worek kartofli. Po wyjęciu kanapy studenci wkładali do wnętrza „kaczki” cały swój dobytek.
„Kaczka” z dzisiejszego punktu widzenia nie oferuje nawet samochodowego minimum – daje nawet znacznie mniej. Ci, którzy darzą ten samochód uczuciami, robią to głównie z sentymentu. Ci, którzy nie mają wspomnień studenckich, lubią „kaczkę” z powodu współczucia dla słabszego.