Łatwiej znaleźć w Europie Mercedesa 300 SL „Gullwinga” niż Chryslera Town & Country z 1975 r., którego widzicie na zdjęciach. To tak na wstępie, żebyście nie myśleli, że będziecie czytać o jakimś pospolitym kombi z USA...
USA, czyli kraj nieograniczonych rozmiarów wszystkiego, rok 1974. Chrysler prezentuje swój nowy model Town & Country, a w gruncie rzeczy to wersja kombi New Yorkera. Ma 5,77 m długości, 2 m szerokości, 1,5 m wysokości, waży 2,3 tony i napędza go 7,2-litrowe V8 big block. Jeśli mocno wciśnie się gaz, można osiągnąć wyniki spalania na poziomie lotniskowców amerykańskiej marynarki wojennej. Zliczyć to trudno, łatwiej poczuć.
Moment premiery takiego auta był, delikatnie mówiąc, niefortunny. W 1973 r. świat przeżył kryzys paliwowy i nawet w USA, dotychczasowym kraju benzyny taniej jak barszcz, ludzie zaczynali się zastanawiać nad swoim zapotrzebowaniem na czarne złoto.
Town & Country trafiło na nastroje paniki, niczym wspomniany lotniskowiec na wysoką falę dziobem. W 1974 r. Chryslerowi udało się sprzedać na rodzimym rynku tylko 2236 wersji sześcioosobowych i 5958 dziewięcioosobowych (z 3. rzędem foteli w bagażniku). Jak zareagował producent? Wprowadził w 1975 r. do oferty mniejszy, 6,6-litrowy silnik V8. Wraz z nim – jedyny w swoim rodzaju gadżet, coś jakby ekonomizer. Gdy kierowca zbyt mocno wciska gaz, na tyle migacza umieszczonego na lewym przednim błotniku zaczyna błyskać lampka. I co najdziwniejsze: w aucie, które widzicie na zdjęciach, ten gadżet nadal funkcjonował i zachęcał do oszczędniejszej jazdy.
Tyle że te „ekozabiegi” niewiele pomogły. Town & Country pozostało wymierającym gatunkiem. W 1975 r. w sumie znalazło 6655 nabywców, którzy ignorowali wydarzenia na świecie tak samo, jak dramatycznie szybko opadającą wskazówkę paliwa. W 1976 r. gatunek wymierał dalej – auto zamówiło tylko 4498 osób, rok później liczba skoczyła do 7275 jednostek, ale już od 1978 r. Chrysler oferował Town & Country na mniejszej platformie M.
Kto w ogóle kupował te samochody? Jedną z takich osób znamy z nazwiska: Wayne Cedoz z małego miasta Port Clinton w Ohio, położonym tuż nad ogromnym jeziorem Erie. Jak zdradzają dokumenty, które znaleźliśmy w schowku testowego Chryslera, Wayne zamówił swoje Town & Country u lokalnego dilera marki. Jego auto opuściło taśmę montażową w czerwcu 1975 r., o czym świadczy naklejka na drzwiach kierowcy. Auto trafiło do właściciela 1 października, rzecz jasna, w wersji „pełnotłustej”, czyli z 7,2-litrowym V8 pod maską i trzecim rzędem foteli w bagażniku.
Ten potężny wóz kosztował 6244 dolary. Mniej więcej tyle samo, co wówczas w RFN Opel Rekord Caravan L 2000 S, czyli topowe kombi tej serii. Tyle że Opel przy Chryslerze wygląda trochę jak mysz przy słoniu.
Przyjrzyjmy się jednak temu gigantowi nieco bliżej. Jest wielki i aż dziw bierze, że zgodnie z nazwą ktoś chciał, żeby klienci tym jeździli zarówno w mieście, jak i poza nim. Do miasta na pewno się nie nadaje. Na drogach Holandii, po których udało nam się nim pojeździć, łatwiej manewrowałoby się ciężarówką niż tym.
Silnik V8 łomocze pod maską jak jednostka okrętowa o potwornej pojemności, podczas gdy kapitan z trudem utrzymuje kurs. Dziwne uczucie, gdy obraca się stosunkowo małą kierownicą, która prawie nie stawia oporu, przypomina to mieszanie łyżką w rozwodnionej zupie. Można zapomnieć o czymś takim, jak precyzja skrętu. Dobrze, że Chrysler mimo absurdalnych rozmiarów zapewnia lepszą widoczność niż niejedno współczesne auto miejskie.
Nasz „statek” łagodnie się kołysze ku horyzontowi, jakby sunął nie po gładkim asfalcie, lecz po morskich falach. Zbiornik paliwa opróżnia przy tym równie bezczelnie, jak spragniony farmer z Ohio butelkę burbona. Poszukajmy zatem szybko jakiegoś pustego parkingu przed supermarketem, żeby poznać inne cechy tego samochodu.
Z zewnątrz budzi respekt. Sama okleina imitująca drewno wystarczyłaby, żeby owinąć całkowicie kilka mniejszych samochodów. Masywne drzwi bagażnika otwierają się niczym front kasy pancernej na lewą stronę. Potrzeba sporo miejsca za samochodem, żeby je całkowicie otworzyć. Genialna okazuje się możliwość aranżacji wnętrza: na trzeciej kanapie jest miejsce dla trójki osób. Gdy schowa się ją i środkową kanapę w podłodze, powstanie powierzchnia, na której może spać cała rodzina – długość aż 2,5 m. W Holandii, gdzie wszystko jest nieduże, niektóre pokoje w domach nie mają tak długich ścian! Kuriozalne auto, które cieszy na swój sposób, ale tak naprawdę jest karykaturą dawnych czasów, które na pewno nigdy już nie wrócą.
Chrysler Town & Country - plusy i minusy
Cenicie sobie przestronność autokaru i wymiary nadwozia Mercedesa 600? Nie przeszkadza wam, że podczas jazdy macie wrażenie, jakbyście dowodzili lotniskowcem? W takiej sytuacji Chrysler Town & Country z połowy lat 70. XX wieku będzie dla was wyśmienitym wyborem. Pamiętajcie tylko, że miejsca parkingowe nie zostały obliczone na tak duże samochody.
Jego technika jest prosta, w typowo amerykańskim stylu. „V8-ka” big block zwykle bulgocze na niskich obrotach i przy regularnym serwisie jest nie do zdarcia. Pancerne zawieszenie Heavy Duty mogłoby posłużyć także w ciężarówce średniego tonażu. Jednak właśnie z tego powodu warto przed zakupem dokładnie sprawdzić stan hamulców i elementów zawieszenia. Rdza potrafi chrupać elementy nie tylko karoserii, lecz także masywnego zawieszenia.
Chrysler Town & Country - cześci zamienne
Poszukiwania specjalnych elementów wyposażenia wnętrza, karoserii czy galanterii nadwozia wymagają niemałej cierpliwości. Podzespoły techniczne są zdecydowanie łatwiej dostępne. Amerykański dostawca Rockauto (www.rockauto.com) oferuje szeroki wybór części do Town & Country i ma porządny katalog, posortowany według roczników. Firma bez kłopotu wysyła do Europy.
Jeżeli ktoś lepiej zna język niemiecki i chciałby zapłacić w euro – nie ma problemu, strona jest też dostępne w tej wersji językowej. Przykładowo przednie tarcze hamulcowe kosztują ok. 50 euro, tłumik: niecałe 50 euro – plus cło i wysyłka.
Chrysler Town & Country - sytuacja rynkowa
Ostatnie wielkie kombi Town & Country są rzadkie, także w Ameryce. Rynek jako taki nie istnieje. Nasz testowy egzemplarz (stan 3) kosztuje ok. 18 000 euro, jednak podczas poszukiwań aut do tego materiału znaleźliśmy w Arizonie samochód w nieco gorszym stanie z 1971 r. za 14 900 dolarów oraz egzemplarz „igłę” z 1977 r. za 22 900 dolarów.
Chrysler Town & Country - nasza opinia
Kupić pole naftowe albo ożenić się z arabską księżniczką – to auto chleje więcej benzyny, niż w swoim życiu widzieliście. Jeżeli zamierzacie tylko od czasu do czasu wyjeżdżać nim z garażu, jakoś to przebolejecie. Przy okazji możecie zabrać z sobą rodzinę i znajomych – na pasażerów i kierowcę czeka do 9 miejsc. Jeśli już kupować, to tylko w USA. W Europie auta pojawiają się rzadko w sprzedaży i przeważnie są dość drogie, jakby właściciele wliczali sobie rekompensatę za paliwo.
Chrysler Town & Country to taki swoisty żart na kołach. Przecież gabaryty tego samochodu nie pozwalają poważnie traktować pierwszej części jego nazwy...
Łatwiej znaleźć w Europie Mercedesa 300 SL „Gullwinga” niż Chryslera Town & Country z 1975 r., którego widzicie na zdjęciach.
Od lat 50. do 80. XX wieku Chrysler posługiwał się herbami, które umieszczał na masce niczym Mercedes gwiazdę.
Praktycznie wszystko w nim jest w formacie XXL, także umeblowanie z przodu.
Ten potężny wóz kosztował 6244 dolary. Mniej więcej tyle samo, co wówczas w RFN Opel Rekord Caravan L 2000 S, czyli topowe kombi tej serii. Tyle że Opel przy Chryslerze wygląda trochę jak mysz przy słoniu.
Spasowanie drzwi bagażnika z karoserią jest bardzo umowne, szpara jest ogromna.
Masywne drzwi bagażnika otwierają się niczym front kasy pancernej na lewą stronę. Potrzeba sporo miejsca za samochodem, żeby je całkowicie otworzyć. Genialna okazuje się możliwość aranżacji wnętrza: na trzeciej kanapie jest miejsce dla trójki osób. Gdy schowa się ją i środkową kanapę w podłodze, powstanie powierzchnia, na której może spać cała rodzina – długość aż 2,5 m.
Wskaźniki typowe dla aut z USA.
Przełączniki podnośników elektrycznych szyb można określić tylko w jeden sposób: heavy metal.
Przełączniki podnośników elektrycznych szyb można określić tylko w jeden sposób: heavy metal.
Kupić pole naftowe albo ożenić się z arabską księżniczką – to auto chleje więcej benzyny, niż w swoim życiu widzieliście. Jeżeli zamierzacie tylko od czasu do czasu wyjeżdżać nim z garażu, jakoś to przebolejecie. Przy okazji możecie zabrać z sobą rodzinę i znajomych – na pasażerów i kierowcę czeka do 9 miejsc. Jeśli już kupować, to tylko w USA. W Europie auta pojawiają się rzadko w sprzedaży i przeważnie są dość drogie, jakby właściciele wliczali sobie rekompensatę za paliwo.