Opel Kapitan rozpieszcza komfortem
Lokalny patriotyzm zobowiązuje. Jeżeli na przykład pochodziłeś z Bremy i wychowywałeś się tam w latach 50., to ubóstwiałeś Borgwardy – eleganckie limuzyny produkowane w hanzeatyckim mieście. W rozumieniu młodego chłopaka zafascynowanego miejscową marką każdy obywatel tego miasta powinien brać pod uwagę przy zakupie samochodu wyłącznie Borgwardy.
Były jednak wyjątki. Otóż ojciec mojego kolegi z klasy wolał morskie klimaty i dlatego wybrał Opla Kapitäna. Nie krył dumy z tego, że wybrał inaczej niż pozostali ojcowie, którzy mieli posady w coraz lepiej prosperujących firmach, budujących niemiecki cud gospodarczy. Zdarzało się, że odbierał nas ze szkoły i pozwalał nam siadać z przodu. Nie był to żaden problem, bo szeroka kanapa mieściła oprócz niego całą naszą paczkę.
Kilkadziesiąt lat później znów siedzę na tej samej kanapie i ślizgam się to na prawo, to na lewo. Oparcie znajduję tylko w kierownicy. Pasażerowi musi wystarczyć uchwyt umieszczony nad schowkiem. Tego Opla w idealnym stanie przyprowadził nam Manfred Eder z Berlina, a towarzyszy mu córka Malena. Nie podziela ona co prawda pasji ojca do starych samochodów, ale dała się namówić na krótką przejażdżkę.
Mocno wciskam gaz. Według danych fabrycznych 75 KM rozpędza 1,3-tonową limuzynę w 20 s do "setki". Nam się to udaje w 23 sekundy – nieźle jak na 60-letni samochód. Zadziwiająco bezpośredni układ kierowniczy pozwala symulować... statek kołyszący się na wzburzonym morzu. Nawet podczas łagodnych manewrów nastawiony na komfort amortyzacji Opel Kapitän buja się mocno na boki. Zakręty należy pokonywać ostrożnie, bowiem ujęcie gazu może skutkować szybkim wyprzedzeniem przez tył...
Moja pasażerka powoli jednak dostaje choroby morskiej od tych manewrów. No to spróbujmy ten okręt zatrzymać. Skok pedału hamulca jest ogromny. Gdy przekładam nogę z gazu na hamulec, muszę ją wysoko unieść i zgiąć ją tak bardzo, że kolanem prawie uderzam się w brodę. Zapieram się o pedał, mocno, jeszcze mocniej! Cztery bębny leniwie zaczynają spowalniać wielką limuzynę. I dopiero po 70 metrach udaje mi się zatrzymać z prędkości 100 km/h.
Dynamiczna jazda to nie z nim. Kapitän zachęca kierowcę do tego, żeby się odprężył i najlepiej znalazł kawałek pustej autostrady. 60 lat temu to właśnie ona była naturalnym środowiskiem Kapitäna. Wówczas były jeszcze mało uczęszczane, a jeśli już, to z niższą prędkością niż dziś. Przy 90 km/h można jechać nawet z uchylonym szyberdachem. Co ciekawe, panel można była odsunąć też od tyłu, a to nawet wtedy rzadko się zdarzało. Żeby w pełni przenieść się do entuzjastycznych czasów niemieckiego cudu gospodarczego, należy jeszcze uruchomić radio Autosuper i najlepiej znaleźć jakąś stację ze starymi szlagierami...
Opel Kapitan — naszym zdaniem
Dzięki częstym modernizacjom Kapitän zawsze był modnie wyszykowany. Pod maską przez lata nic się nie działo, ale to akurat nikomu nie przeszkadzało.
Gaz Wołga M21 — to auto do spokojnej jazdy
Wołga to nie tylko Związek Radziecki. W NRD Wołgą poruszali się funkcjonariusze Volkspolizei, wysocy rangą urzędnicy i funkcjonariusze różnych służb. Jednak także zwykli obywatele czasami dostępowali zaszczytu podróżowania Wołgą M21 – jeśli ta była taksówką. Zdarzało się też, że pojedyncze egzemplarze trafiały w prywatne ręce, ale był to raczej wyjątek od reguły.
Wołga pochodziła z fabryki GAZ-a, ulokowanej w mieście, które wówczas nazywało się Gorki – na cześć pisarza Maksyma Gorkiego. Gorki leżało nad Wołgą, czyli najdłuższą rzeką Europy. Dziś miasto ma znowu dawną nazwę "Niżny Nowogród". Swoją drogą Gorki znaczy po rosyjsku "gorzki", ale tu zaczynamy odchodzić od tematu.
Produkowanej od 1956 r. Wołdze M21 nie można odmówić elegancji. To reprezentacyjne auto, mierzące aż 4,85 m długości, 1,80 m szerokości i 1,62 m wysokości. Podobnie jak w Zaporożcu, także tu inżynierowie przewidzieli spory prześwit. Poza sowieckimi miastami stan infrastruktury drogowej pozostawiał wiele do życzenia. Przemierzając ogromny Kraj Rad, trzeba było się nastawić na jazdę po wybojach, ale sowieckie samochody były na to dobrze przygotowane i miały miękkie zawieszenie o solidnej konstrukcji.
Barokowe kształty, dużo chromu, zalążki płetw na tylnych błotnikach – na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że palce w projekcie nadwozia maczał największy wróg klasowy, czyli Ameryka. Lew Eremeew, naczelny stylista M21, ewidentnie inspirował się trendami z USA. Szczególnie ładnym detalem jest figurka skaczącego jelenia na masce. Elegancją prawie dorównuje emblematowi Jaguara. Niestety, ten element zniknął z Wołgi już w 1962 r.
W środku też jest ekskluzywnie: przestronna kabina, duże kanapy. Ta z przodu ma regulowane oparcie, ale w obu rzędach siedzi się jak na wersalce u babci. Wówczas wiele osób traktowało Wołgę jak Mercedesa Wschodu.
2,4-litrowy silnik nie do końca spełnia wysokie oczekiwania. Duży motor 4-cylindrowy pracuje bardziej szorstko niż szeleszcząca rzędowa "szóstka" w Oplu. I zdecydowanie słabiej napędza radziecką limuzynę. To jedno z tych aut, w których prędkość należy szanować. Silnik tak ospale reaguje na gaz, że właściwie ten pedał można by nazwać telegrafem maszynowym. Dopiero po 37 sekundach udaje nam się rozpędzić do 100 km/h.
Dalej kończył się już pas lotniska, na którym robiliśmy pomiar. Jasna sprawa: Wołga to samochód do leniwego cruisingu, mimo że brzmi to bardzo po amerykańsku. Przyjemnie się nią buja po okolicy. W Oplu wszystko działa jednak sprawniej, bardziej gładko. W każdym elemencie czuć większe doświadczenie koncernu General Motors, który stoi za Oplem. Wołga jest bardziej toporna i surowa, jej solidność docenia się w trudnych warunkach – dlatego robi nie mniejsze wrażenie od Kapitäna.
Gaz Wołga M21 — naszym zdaniem
Wołga robi wrażenie wyglądem. Ma obszerną kabinę. W takim aucie można się pokazać, ale prowadzenie go nie pozwala się tak odprężyć, jak bycie wożonym.
Naszym zdaniem
Opel ma co prawda sześciocylindrowy silnik, oferuje wysoki komfort jazdy, ale dostał tylko 6-woltową elektrykę pokładową. Pod tym względem Wołga była bardziej postępowa, bowiem mogła się pochwalić już 12-woltową instalacją. Mało tego – miała pomysłową, składaną przednią kanapę i obrotową antenę. Kabiny obu tych limuzyn są przestronne, jednak to Oplem przyjemniej się jeździ, ma on też żwawszy napęd i jest równie solidnie zrobiony. Ostatecznie wygrywa porównanie, choć tylko z małą przewagą.
W latach 50. po zachodniej stronie żelaznej kurtyny człowiek w Oplu Kapitänie budził zazdrość, ale i podziw. W Związku Radzieckim na widok czarnej Wołgi ludzie rzadko się uśmiechali...
Opel rozpieszcza komfortem. Ale bardzo nie lubi zakrętów.
Ogromna kierownica, oczywiście, bez wspomagania, 3-stopniowa skrzynia biegów i hamulec ręczny „w lasce”. Pośrodku prędkościomierz, obok temp. wody i poziom paliwa.
Malena Eder, córka kapitana, siedzi jak na kanapie w salonie. Przednia kanapa też jest niedzielona, mieści się na niej trójka osób.
Szperacz z epoki ma przyssawkę do mocowania na szybie .
Cichutko szeleszczący 75-konny silnik 6-cylindrowy współpracuje z 3-stopniową skrzynią i napędza tylne koła.
W bagażniku bez problemu mieszczą się rodzinne pakunki na wakacje.
Mała nakładka zapobiegała dostawaniu się kropel wody do wnętrza auta – sprytne i rzeczywiście działa.
Wołga to auto do spokojnej, odprężającej jazdy – brzmi to amerykańsko, ale rzeczywiście tak jest!
Futurystycznie wyglądający prędkościomierz, radio z odbiorem fal UKF. W podłodze po lewej – guzik świateł drogowych i mała pompka układu spryskiwania szyby.
Pokrętłem można z kabiny obracać antenę – dla poprawy jakości sygnału.
W M21 można złożyć oparcie przedniej kanapy i oddać się drzemce. Właściciele tego egzemplarza przekonują, że to bardzo wygodne rozwiązanie.
2,4-litrowy silnik Wołgi też bardzo elastycznie pracuje. Trzeci bieg w zupełności wystarcza do podróżowania. 75 KM osiąga się przy 4000 obrotów.
Pod względem stylistyki Wołga i Opel były do siebie podobne. Radziecka limuzyna też miała wielki bagażnik, ale nie służył on rodzinom...
Opel ma co prawda sześciocylindrowy silnik, oferuje wysoki komfort jazdy, ale dostał tylko 6-woltową elektrykę pokładową. Pod tym względem Wołga była bardziej postępowa, bowiem mogła się pochwalić już 12-woltową instalacją. Mało tego – miała pomysłową, składaną przednią kanapę i obrotową antenę. Kabiny obu tych limuzyn są przestronne, jednak to Oplem przyjemniej się jeździ, ma on też żwawszy napęd i jest równie solidnie zrobiony. Ostatecznie wygrywa porównanie, choć tylko z małą przewagą.