- Żaden inny niesportowy samochód nie daje takich wrażeń podczas jazdy
- Na pierwszy rzut oka Reliant robi niezłe wrażenie
- Karoseria z tworzywa sztucznego nie oznacza jeszcze, że Robin jest zupełnie bezproblemowym klasykiem
Bezpośrednio za kamiennym mostkiem droga skręca mocno w lewo – zazwyczaj nie trzeba by nawet o tym wspominać, ale dla nowicjusza za kierownicą Robina to prawdziwa próba odwagi. Tu, w sercu Szkocji, skręcający w lewo i siedzący z prawej strony auta kontynentalny Europejczyk stracił właśnie większość ze swojej pewności siebie. Kolejny niepozorny zakręt, na którym minęliśmy się z 5 razy cięższym SUV-em na milimetry (mając oczy na wysokości jego śrub przy kołach) spowodował, że stało się jasne: duża whisky w następnym pubie jest obowiązkowa!
Ciekawe, co też myśleli sobie ludzie Relianta z brytyjskiego Tamworth, gdy w 1952 roku prezentowali poprzednika Robina, model Regal? Auto tylko z jednym kołem z przodu nie jest przecież ani zbyt komfortowe (którymś z trzech kół na pewno nie ominiemy dziury), ani też stabilne. Nie zapominajmy jednak, że na Wyspach trójkołowce (threewheeler) przez lata były wręcz autami kultowymi. No i można było nimi jeździć na motocyklowym prawie jazdy. Zwłaszcza północ Wielkiej Brytanii uchodziła za terytorium Robina – może dlatego, że tu drogi są naprawdę wąskie, a szeroki na 1,42 m pojazd po prostu ułatwiał życie? Pewnie nie bez znaczenia było też panujące tam wilgotne morskie powietrze, które szybko zabijało metalowe konstrukcje, a na wykonanym głównie z tworzywa Reliancie nie robiło specjalnego wrażenia.
Na pierwszy rzut oka Reliant robi niezłe wrażenie. Jedyne, co od razu rzuca się w oczy to spasowanie elementów – przez szparę między karoserią a drzwiami policjantka mogła by bez problemu wsunąć mandat. To niestety częsty problem aut z nadwoziem z tworzywa. Klienci okazywali się jednak wyrozumiali i chętnie kupowali zarówno wersję limuzyna jak i kombi. Rzemieślnicy mogli też wybrać pozbawionego tylnych bocznych szyb vana. Ładowanie auta odbywało się poprzez tylne, otwierane na bok drzwi – jeśli śrubokręt poleciał przypadkiem aż pod przednie siedzenia, wystarczyło podnieść przód pojazdu i szybko wracał na swoje miejsce. W odróżnieniu od Ape Piaggio na pokładzie Robina są niemalże luksusowe warunki jazdy – pojedyncze siedzenia, kierownica, ogrzewanie... Kto zamontował jakieś kozackie felgi (wystarczyły dwie) mógł od biedy nazwać wariant kombi shooting brake'em.
Abstrahując od braku przedniego koła, Robin jest typowym mini-autem swojego czasu. Nawet z dodatkowymi zegarami, które różniły wersję 850 S od standardowej, obsługa auta jest bardzo przejrzysta. Dwie wycieraczki, kierunkowskazy, światła i rechoczący sygnał dźwiękowy – więcej tu nie znajdziemy, więc nic nie będzie nas rozpraszać. Do jazd na krótkich trasach, a więc do podstawowego zadania stawianego przed Robinem w zupełności to wystarcza. Auto nigdy nie miało być czymś więcej niż motocyklem z dachem. Cieniutkie obicia przednich foteli (przypominających trochę kempingowe krzesełka) trudno brać za zaproszenie do dalekich podróży.
Moc silnika byłaby przy takowych najmniejszym problemem. 40 koni, które rozwija chłodzony cieczą motor o pojemności 850 ccm (z wałkiem rozrządu w głowicy) w zupełności wystarcza do napędzania lekkiego przecież pojazdu. Kierowca musi jednak z głową operować niezbyt precyzyjnie działającym drążkiem biegów, bo przy niskich obrotach mocy jest jak na lekarstwo.
Gdy jednak silnik zacznie się już nieco żwawiej kręcić, mamy wrażenie, że poruszamy się szybciej niż wskazywałby prędkościomierz – efekt umieszczonego z przodu koła, które zachowuje się niemalże jak kółko w domowym odkurzaczu (przód samochodu jest bardzo niespokojny). Nie bez znaczenia jest też sztywne resorowanie, które przenosi na nadwozie każdą nierówność. Mimo to, przy zachowaniu odrobiny zdrowego rozsądku, autem można pokonywać nawet ronda – jeśli będziemy jechać po nich trochę za szybko, Robin może się przewrócić na bok (co często się zdarzało). Wtedy kierowca musi tylko zmienić swoje miejsce i przez otwartą szybę odepchnąć się od podłoża – pojazd znów stanie na kołach.
Prawdziwą dobrą wróżką dla auta okazała się księżniczka Anna, która mimo posiadania luksusowego Relianta Scimitara z silnikiem V6, zdecydowała się też na Robina. Brytyjczycy oszaleli, a Reliant aż do 2001 roku miał w ofercie trójkołowca.
Reliant Robin — wady i zalety
Karoseria z tworzywa sztucznego nie oznacza jeszcze, że Robin jest zupełnie bezproblemowym klasykiem. Wykończenie auta jest słabiutkie, a w samochodach z dużymi przebiegami dochodzi do pęknięć nadwozia. Trzeba się też nauczyć żyć z nierównymi i dużymi szparami między poszczególnymi elementami karoserii.
Aż do roku modelowego 1981 Reliant nie poddawał ramie galwanizacji, więc samochody wyprodukowane wcześniej często mocno rdzewieją, do tego w niewidocznych na pierwszy rzut oka miejscach. Za to mechanika Robina jest prosta i przyjazna w serwisowaniu. Nawet mechanicy-hobbyści, z niewielkim doświadczeniem, nie będą mieli problemów z utrzymaniem auta w należytym stanie – wszystko jest dobrze dostępne. W jednym punkcie może się pojawić problem – korzystanie z klasycznego kanału wymaga pewnej kreatywności.
Reliant Robin — części zamienne
W Wielkiej Brytanii, a szczególnie w Anglii, całkiem prężnie działają kluby miłośników Relianta, które z dużym pietyzmem podchodzą do 3-kołowych pojazdów. Specjaliści jak np. Joe Mason z reliantspares.com są w stanie dostarczyć właściwie wszystko (zarówno części nowe jak i używane). Niestety, nowe, współcześnie produkowane części mogą mieć nie najlepszą jakość – to co przy blaszanych elementach da się jeszcze w jakiś sposób dopasować, w przypadku części z tworzyw jest właściwie niemożliwe. Trudno jest też znaleźć elementy wnętrza, za to mechaniczne są dobrze dostępne (i tanie).
Reliant Robin — sytuacja rynkowa
Zadbanych egzemplarzy od emerytów za 50 funtów już na pewno nie znajdziemy. Ale za ok. 2 tys. euro kupimy jeżdżącego Mk 1. Za auto w bardzo dobrym stanie trzeba będzie zapłacić trzykrotność tej sumy, a wersja nadwozia nie odgrywa tu wielkiej roli. Ciekawą propozycją jest też używany często przez chcące się zareklamować firmy nieprzeszklony van (który jest nieco droższy). Szczególnie tanie są Robiny Mk 2, które za sprawą swoich szerokich reflektorów nie uchodzą jeszcze za pojazdy klasyczne. Wyjątek: jeden z 65 wyprodukowanych Robinów 65, ze skórzaną tapicerką, drewnianymi inkrustacjami i plakietką z nazwą wersji – te samochody już dziś uchodzą za kolekcjonerskie.
Reliant Robin — historia modelu
W 1952 roku mały producent aur Reliant rozpoczął wytwarzanie lekkiego trójkołowca Regal. Pojazd stał się sławny głównie dzięki serialowi telewizyjnemu "Only Fools and Horses" z 1981 roku. W 1973 roku pojawił się jego następca – model Robin, dostępny jako limuzyna i kombi (myślano także o wersji pikap, ale ostatecznie produkcja takiej odmiany nigdy nie ruszyła). W 1975 roku zaprezentowano 4-kołowy model Kitten, który nie odniósł jednak sukcesu. W 1981 roku, po wyprodukowaniu 32 600 Robinów, znów pojawił się 3-kołowy model Rialto (jako bardziej komfortowy i nowocześniejszy następca).
Autko przegrało jednak pojedynek z tańszym... Robinem, który w lekko zmienionej formie wrócił do oferty w 1989 roku (auto można rozpoznać po reflektorach Forda Fiesty). W 1999 roku, podczas ostatniego liftingu modelu, samochód otrzymał światła Opla Corsy B. W 2001 roku, ze względu na mały popyt, ostatecznie zakończono jego produkcję. Jako licencyjna konstrukcja kilka egzemplarzy Robinów powstało jeszcze w firmie B&N Plastics (między kwietniem i październikiem 2002 roku).
Reliant Robin — naszym zdaniem
Robin stał się rzadkim pojazdem, ale Mk 1 (produkowane do 1981 roku) można jeszcze znaleźć. Mimo to ceny nie są wysokie, więc kupno auta do remontu należy zdecydowanie odradzić. Za to warto pojechać do Anglii – wybór aut jest większy niż na internetowych aukcjach, a poza tym samochód można dokładnie obejrzeć, co biorąc pod uwagę ewentualne skorodowane ramy jest jak najbardziej godne polecenia.