- Muzeum Motoryzacji Wena w Oławie powstało ze środków prywatnych. To największe tego typu muzeum w naszej części Europy
- Na razie obejrzeć tam można ponad 300 aut, setki jednośladów i tysiące przedmiotów codziennego użytku, głównie z czasów PRL-u
- Kolekcja obejmuje pojazdy ze Wschodu i Zachodu, dokumentujące ponad 120 lat motoryzacji
- Do muzeum przyjeżdżają pasjonaci motoryzacji nie tylko z Polski, ale też z Niemiec, Czech i Słowacji
- Nie brakuje atrakcji dla całej rodziny, nie trzeba być fanem motoryzacji, żeby z przyjemnością spędzić tam kilka godzin
Pojedźmy do Oławy, nagrajmy reportaż z nowego muzeum motoryzacji – przez kilka tygodni zachęcałem producentkę programu Auto Świat Pit Stop, ale mój pomysł najwyraźniej nie wzbudzał u niej przesadnego entuzjazmu.
Jechać ponad 300 km z Warszawy do niewielkiego miasta, które nie jest popularną atrakcja turystyczną, żeby zobaczyć "kilka" samochodów, zebranych przez prywatnego kolekcjonera? Dla kogoś, kto nie śledził powstawania kolekcji i tworzenia tego muzeum, pomysł, wydawał się najwyraźniej niezbyt ciekawy.
Zobaczysz, że warto – przekonywałem, aż w końcu mi się udało. Zebraliśmy ekipę, skontaktowaliśmy się z Tomaszem Jurczakiem, założycielem muzeum, poprosiliśmy go, żeby zarezerwował sobie dla nas trochę czasu i ruszyliśmy w drogę.
Godzina na nagranie, może jakiś wywiad z założycielem muzeum, pewnie to dłużej nie zajmie – taki był plan ekipy wideo.
Muzeum na przemysłowych przedmieściach Oławy
Na dystansie ostatnich kilometrów przed celem zobaczyłem absolutny brak entuzjazmu u uczestników "wycieczki". Przemysłowe przedmieścia Oławy nie wyglądają zachęcająco – hale, magazyny. Nic ciekawego. To ma być miejsce, do którego warto się wybrać z Warszawy?
Dopiero na widok muzeum entuzjazm jednak w końcu się pojawił. Bo już sam widok budynku muzeum robi wrażenie. To nie garaż, stodoła czy hala magazynowa – jak wygląda wiele prywatnych muzeów motoryzacji, nie tylko w Polsce – ale nowoczesny, zbudowany z rozmachem budynek muzeum z prawdziwego zdarzenia.
– To jest serio prywatne muzeum? – dopytuje jeden z członków ekipy.
Przed muzeum parking gęsto wypełniony samochodami, wśród nich kilka klasyków, przy wejściu spory tłum ludzi. Niech was nie zmylą zdjęcia dołączone do tego artykułu – robiliśmy je już po zamknięciu muzeum, kiedy parking opustoszał. Bo "troszczeczkę" nam się w środku zeszło, ale o tym za chwilę.
Szybkie zwiedzanie muzeum w Oławie. Co mogło pójść nie tak?
Po zaparkowaniu telefon do założyciela muzeum i właściciela kolekcji.
– To może ja was tak szybko oprowadzę, pokażę, co gdzie jest, żebyście wiedzieli, co warto tu nagrać i sfotografować, a później sami sobie spokojnie pochodzicie – słyszymy i oczywiście korzystamy z oferty. Wchodzimy do hali, a członkom ekipy, którzy jechali tu "w ciemno", coraz bardziej opadają szczęki.
Przestronna, nowoczesna hala, setki samochodów ustawionych w rzędach, a nawet na "półkach" na ścianie budynku. Czuję się tak, jakbym przeniósł się do filmu Kingsajz i oglądał gigantyczną kolekcję miniaturowych samochodzików. Tyle że to nie małe modele, a prawdziwe, pełnowymiarowe samochody! W dodatku to nie jest muzeum, w którym eksponaty stoją tylko w gablotach, za ogrodzeniami – tu (prawie) wszystko jest na wyciągnięcie ręki.
Tu mamy nasze kino, gdzie cofamy się w czasie i pokazujemy, jak wyglądała Oława kilkadziesiąt lat temu, tu jest jedna z naszych restauracji z PRL-u, do której długo szukałem niemiłych ekspedientek, tu jest cała sala przeniesiona z technikum samochodowego. Tam widzicie praktycznie wszystkie motocykle i motorowery, które można było kiedyś spotkać na drogach w Polsce. Tu stoi ostatni wyprodukowany maluch. Tam jest najstarsze zarejestrowane w Polsce auto, dla którego musieliśmy wywalczyć w ministerstwie zmianę w CEPIK-u, bo oficjalna baza danych przyjmowała daty od 1900 roku, a to auto jest przecież starsze. Tu stoi najdroższy Maluch wystawiony kiedyś za milion złotych. Człowiek kupił dom, okazało się, że za ścianą stał zamurowany, nowy samochód. To jest jakościowa kolekcja, mamy kilkadziesiąt samochodów, które mają po kilkadziesiąt lat, ale są praktycznie nowe, bez przebiegu, od razu po zakupie powstawiane do garaży. Niektóre z nich ludzie trzymali pod kocami albo w pokoju – pośpiesznie opowiada Tomasz Jurczak.
I rzeczywiście, wchodzimy do pomieszczenia wyglądającego jak pokój żywcem przeniesiony z czasów PRL-u.
Setki samochodów i motocykli to tylko część zbiorów muzeum Wena w Oławie
Odkupiliśmy malucha i całe wyposażenie i przenieśliśmy je tutaj. A tu mamy instalację z maluchem, możecie go sobie wirtualnie pomalować, uruchomić, ruszyć nim – rzeczywiście, laserowy show daje doskonałą iluzję, a z głośników płynie dźwięk "kaszlaka". Dzieciaki uwielbiają się tym bawić – opowiada założyciel muzeum.
Niektóre auta są w szklanych witrynach. Dlaczego? Bo zachowano je w takim stanie, w jakim zostały odnalezione – z kilkudziesięcioletnią warstwą kurzu na sobie. I tak ma zostać dla potomnych!
Zatrzymujemy się przy ladzie chłodniczej restauracji "Oławianka" – jeśli ktoś pamięta czasy PRL-u, to ożywają wspomnienia z ówczesnych gieesowskich lokali gastronomicznych. Ekspedientka wita nas szorstkim "Czego?". Klimat jak z filmu "Miś"! Próbujemy robionego na miejscu "bloku czekoladopodobnego". Są też nóżki, paprykaż szczeciński, jest oranżada – u starszych obudzą się wspomnienia sprzed kilkudziesięciu lat.
Później jeszcze wizyta w warsztacie u Ministra Leszka – nadwornego mechanika muzeum, który dorobił się licznej rzeszy fanów w internecie.
Na pięterku, nad samochodami, nieopodal rowerów i motocykli, wielka kolekcja przedmiotów codziennego użytku z czasów PRL-u.
Muzeum w Oławie ma być jeszcze większe
Zbieranie trwało 30 lat, byłem zakupoholikiem, kupowałem te wszystkie eksponaty, jeździłem po bazarach, oglądałem wszystkie ogłoszenia – opowiada Tomasz Jurczak. Hala o powierzchni ponad 7 tys. metrów, już teraz jest wypełniona po brzegi, a wciąż nie są w niej wystawione wszystkie auta zebrane przez założyciela muzeum.
Mamy już projekty łącznika i kolejnych hal, będziemy rozbudowywać muzeum – dodaje.
To już teraz prawdopodobnie największe prywatne muzeum motoryzacji w tej części Europy, a będzie jeszcze większe.
Pierwszym samochodem do kolekcji był NSU Prinz, którego kupiłem 30 lat temu, no i powiem szczerze, jeszcze nie zdążyłem go wyremontować, teraz przyspieszam, żeby go pokazać – usprawiedliwia się założyciel muzeum.
Z "szybkiej rundki po muzeum" zrobiły się dwie godziny z okładem, a wciąż było co oglądać.
Zainteresowaliśmy was? Skoro tak, to zapraszamy na wideorelację i oczywiście do muzeum, bo warto. Bilet normalny kosztuje 50 zł, ulgowy kupicie za 40 zł a rodzinny dla 4 osób to wydatek 150 zł.