Sprawia to, że USA, które i tak od zawsze uchodziły za kraj tanich zakupów, stały się wręcz eldorado dla poszukiwaczy okazji. Dotyczy to nie tylko elektroniki czy ubrań, ale oczywiście również i samochodów! Szczególnie w przypadku droższych modeli (nowych i używanych) liczyć można na duże oszczędności. Mogą one sięgnąć nawet kilkudziesięciu proc.! W polskim salonie VW Golf ze 170-konnym silnikiem 1.4 TSI kosztuje 89 140 zł. W USA za jego odpowiednik (VW Rabbit 2.5) zapłacimy równowartość 37 800 zł! Dlaczego więc kupujemy jeszcze auta w Polsce? Ponieważ samodzielne sprowadzenie samochodu zza oceanu nie jest ani proste, ani tanie. Rozsądnym wyjściem jest skorzystanie z pomocy pośredników, którzy za usługę liczą sobie co najmniej kilkaset dolarów prowizji. Do tego dochodzą jeszcze koszty ubezpieczenia, załadunku i frachtu do Europy. Oferty pośredników najłatwiej znaleźć w internecie, chociaż należy zachować ostrożność, bo naciągaczy nie brakuje. Po sprowadzeniu auta poza opłatami celnymi czekają nas jeszcze koszty dostosowania go do europejskich przepisów.Często trzeba m.in. zmodyfikować oświetlenie pojazdu i prędkościomierz (tak by pokazywał prędkość w km/h). To wszystko kosztuje, jednak szczególnie w przypadku aut luksusowych - nawet po doliczeniu kilkudziesięciu tysięcy zł kosztów - gra jest warta świeczki. Różnice są większe niż mogłoby się wydawać. Sprawdź szczegóły! Ta sama nazwa, podobny wygląd i zupełnie różne auta? Otóż tak - pomimo postępującej globalizacji różnice między modelami sprzedawanymi w Europie i Ameryce nadal bywają znaczne. Tytułowy królik (ang. Rabbit - pod taką nazwą Volkswagen sprzedaje w Stanach Golfa) wygląda łudząco podobnie do swojego europejskiego kuzyna. Jednak pod maską różnice są ogromne - w wersji europejskiej 170-konny Golf ma 1,4 l pojemności, natomiast Rabbit o tej samej mocy ma wolnossący motor o pojemności 2,5 litra!W przypadku popularnego po obu stronach oceanu Forda Focusa w wersjach z USA znajdziemy pod maską wyłącznie 2-litrowe silniki benzynowe - w ofercie nie ma diesli czy silników o mniejszych pojemnościach. Dostosowanie do wymogów europejskich utrudniać może m.in. inny kształt lamp. Kolejny przykład - wbrew pozorom widoczne na zdjęciach powyżej dwa egzemplarze Subaru Outbacka poprzedniej generacji także nie są identyczne. Nieświadomy nabywca może się o tym przekonać przy okazji pierwszej naprawy blacharskiej. Mimo zewnętrznego podobieństwa współzamienność części karoseryjnych między wersją europejską a amerykańską jest znikoma. Pod względem mechaniki jest nieco lepiej, jednak również można natknąć się na wiele niemiłych niespodzianek.Ile zabiera polski fiskus? Sprowadzenie samochodu spoza Unii Europejskiej wymaga uiszczenia cła. Wyjątkiem są jedynie auta z Turcji, Mołdawii i Szwajcarii, które objęte zostały preferencyjną, zerową stawką celną. Za pojazdy pochodzące z innych krajów, w tymz USA, zapłacimy 10 proc. cła. Jest ono naliczane odtzw. wartości celnej, czyli sumy znajdującej się na umowie lub fakturze, chyba że wysokość tej ostatniej zakwestionują celnicy. W takim przypadku urząd celny ustala należność na podstawie ceny katalogowej porównywalnego pojazdu na rynku polskim, pomniejszonej o wszystkie opłaty związane z importem. Od wartości celnej powiększonej o cło naliczana jest akcyza wynosząca 3,1 proc. w przypadku aut z silnikiem o pojemności do 2 litrów lub 13,6 proc. w przypadku samochodówz silnikiem o pojemności powyżej 2 litrów. Następnie do wartości celnej powiększonej o cło i akcyzę należy doliczyć 22 proc. podatku VAT. Serwis? Bywają problemy! Przynajmniej teoretycznie niektóre firmy respektują gwarancje wydawane w USA na nowe auta. Tak jest m.in. w przypadku Mercedesa czy Volkswagena, chociaż warunki gwarancji są takie, jak dla aut zakupionych w europejskiej sieci dilerskiej, czyli... znacznie gorsze niż w USA. Niektóre firmy, np. Hyundai, przed uznaniem gwarancji wymagająwykonania odpłatnego przeglądu oraz bardzo dokładnie weryfikują całą dokumentację samochodu. Bardzo często jednak o jakiejkolwiek gwarancji nie ma mowy. Trudno się tu jednak dziwić krajowym dystrybutorom, bo nie dość, że nie zarobili na sprzedaży auta, to jeszcze mogliby mieć trudności z wykonaniem ewentualnych napraw gwarancyjnych. Głównym problemem jest dostępność części, a nawet dokumentacji serwisowej do wersji amerykańskich. Niezależni importerzy chętnie sprowadzą dowolną część z USA. Może się nawet okazać, że będzie ona znacznie tańsza niż porównywalny element z oficjalnej, europejskiej sieci dystrybucyjnej. Tyle, że w przypadku nietypowych podzespołów nie można liczyć na dostępność "od ręki", bo korzystne ceny zapewnia jedynie niezwykle czasochłonny transport morski.
Królik z Ameryki
Dolar to od dłuższego czasu kiepska lokata kapitału. Jego kurs względem euro,a w konsekwencji również wobec złotówki, od dłuższego czasu jest coraz niższy.