• Wiadomo, że Polakom się raczej nie przelewa. Dlatego z reguły inwestujemy w naprawy auta wtedy, kiedy jest to już absolutnie niezbędne
  • Doświadczony diagnosta w stacji kontroli pojazdów wyłowi usterki, które zagrażają bezpieczeństwu jazdy
  • Czy stacje kontroli pojazdów to nasi wrogowie – bo zmuszają do wydawania pieniędzy – czy może najwięksi przyjaciele

Do napisania tego artykułu skłoniły mnie poglądy mojego dobrego kolegi. Twierdzi on, że wszelkie obowiązkowe przeglądy samochodów, warunkujące o dopuszczeniu ich do ruchu, uwłaczają jego inteligencji jako obywatela, a państwo, które je stosuje, jest opresyjne. Uważa ponadto, że każdy kierowca najlepiej wie, czy jego auto jest bezpieczne i sprawne technicznie, a samochody-graty, które jeżdżą po drogach, nie powodują istotnego zagrożenia. Ich właściciele, jeżeli auto niedomaga, po prostu jeżdżą wolniej i ostrożniej.

Dodaje też, że obywatele sami potrafią myśleć i sami mogą decydować, czy ich auto jest bezpieczne i czy wymaga naprawy. Zakłada więc co najmniej dwie rzeczy. Pierwszą jest dobra wola kierowców, by utrzymywać samochody w dobrym stanie technicznym, a także pogłębiać wiedzę techniczną, która pozwoli na trafną ocenę stanu auta. Drugą jest wiara w to, że park samochodów, poruszających się po polskich drogach, niczym magiczny wolny rynek, który sam będzie się regulował i utrzymywał usterki w granicach niezagrażających bezpieczeństwu. Jest temat – jest odpowiedź!

Moim zdaniem, najsłabszymi punktami powyższej teorii są trzy kwestie. Po pierwsze, mało który właściciel auta zna się na technice na tyle, aby poprawnie ocenić, czy auto ma jakąś awarię i w jakim stopniu zagraża ona bezpieczeństwu jazdy. Po drugie, teoria ta zakłada, że każdy kierowca sam postara się o to, żeby jego auto było sprawne. Wreszcie po trzecie – założenie, w myśl którego ewidentne graty, które można spotkać na drogach, nie stanowią żadnego zagrożenia, lub jest ono marginalne – jest mocno naciągane.

Nawet jeżeli statystyki mówią, że w znakomitej większości przypadków przyczyną wypadków jest czynnik ludzki, to w aucie jest zbyt wiele elementów, których niewielkie niedomaganie może doprowadzić do wypadku, aby z pewnością stwierdzić, że nie wystąpił także czynnik techniczny – np. w wyniku zaniedbań właściciela.

Osobiście uważam, że obowiązkowe przeglądy rejestracyjne robią dużo dobrego. Wiadomo, że Polakom się raczej nie przelewa. Dlatego z reguły inwestujemy w naprawy auta wtedy, kiedy jest to już absolutnie niezbędne. Nie stać nas na jeżdżenie do serwisu dla dobrego stylu, żeby auto błyszczało nie tylko lakierem, ale i stanem technicznym. Stacje kontroli pojazdów mają za zadanie utrzymać stan naszych samochodów w granicach, które nie zagrażają bezpieczeństwu naszemu i innych uczestników ruchu. A przy okazji zapewnić, że nasz samochód spełnia deklarowane przez producenta normy emisji spalin.

Tuleja wahacza musi być bardzo mocno zużyta, żeby można było to zauważyć na pierwszy rzut oka. Foto: Auto Świat
Tuleja wahacza musi być bardzo mocno zużyta, żeby można było to zauważyć na pierwszy rzut oka.

Pozwolę sobie teraz pociągnąć wątek dotyczący rzekomej nieistotności stanu samochodu z punktu widzenia bezpieczeństwa jazdy. Już sama taka teza wydaje mi się szalona, ale ponieważ mogę być w mniejszości, to napiszę, dlaczego moim zdaniem jest dokładnie odwrotnie. I dlaczego – niestety – właściciele nie zawsze są w stanie wyłowić usterki swojego samochodu.

Wyobraź sobie, że wracasz swoim samochodem do domu po wakacjach. Na pokładzie masz swoich bliskich. Pogoda jest ładna, jezdnia sucha, więc – jak to zwykle bywa – na polskich drogach jeździ się szybko. Taka jazda to relaks, więc jesteś rozluźniony. Zupełnie nie spodziewasz się, że coś złego mogłoby Ci się zdarzyć w takiej sielankowej scenerii.

Tymczasem wjeżdżasz w zakręt. Lewy. Po bokach drogi las – widoczność na łuku drogi jest ograniczona. Nagle z przeciwnej strony zauważasz auto. Niby nic nadzwyczajnego, ale po chwili orientujesz się, że… Ono jedzie po Twoim pasie! Pędzi prosto na Ciebie! Puszczasz gaz, kurczowo zaciskasz dłonie na kierownicy i próbujesz zmieścić się w tę część jezdni, która jeszcze pozostała obok mknących w Twoją stronę, obok siebie, dwóch samochodów.

Wykonujesz zdecydowany manewr kierownicą. Auto jeszcze nie traci stabilności. Odbijasz w drugą stronę. Ale tył Twojego samochodu jest mocno załadowany. Zachowanie stabilności w takich warunkach wymaga nienagannego stanu zawieszenia. A tak się składa, że jeden z tylnych wahaczy Twojego auta miał już spory luz. Nie taki, który można wyczuć, szarpiąc ręką za koło. Taki, który pojawia się dopiero pod solidnym obciążeniem.

Wielowahaczowe tylne zawieszenie - wyczucie luzów wyłącznie na podstawie jazdy samochodem nie zawsze jest łatwe. Foto: Auto Świat
Wielowahaczowe tylne zawieszenie - wyczucie luzów wyłącznie na podstawie jazdy samochodem nie zawsze jest łatwe.

A właśnie takie obciążenie nastąpiło w chwili Twojego rozpaczliwego manewru obronnego. Tuleja wahacza poddała się i koło ustawiło się pod nieoptymalnym kątem. Mocno zarzuciło tyłem Twojego auta. Tył wysunął się na zewnątrz łuku, a przód ustawił się centralnie na spotkanie z pędzącym z naprzeciwka idiotą. To był jego błąd. Ale cenę zapłacicie obaj i Wasi pasażerowie…

Prawdopodobieństwo, że ktoś w zmielonym po czołowym zderzeniu wraku samochodu będzie badał jakość łożyskowania pogiętego wahacza, jest znikome. Tym samym statystyki nie odnotują tego, że gdyby Twoje auto było w pełni sprawne, mogłoby Ci uratować życie i zdrowie.

Teoretycznie poniekąd można powiedzieć, że to nie Twoja wina, iż auto miało luzy w zawieszeniu. W zawieszeniu wielowahaczowym wyczucie zużycia jest trudne z dwóch powodów. Po pierwsze, następuje ono powoli, a nie nagle. Właściwości jezdne auta zmieniają się tak wolno, że podświadomie się do nich przyzwyczajasz, uważając za normalne. Po drugie, przy np. sześciu wahaczach sytuacja, w której wyczujesz wyraźną zmianę zachowania auta, może mieć miejsce zbyt rzadko, by ją zauważyć.

Ale gdyby auto przed opisanym wypadkiem trafiło do stacji kontroli pojazdów na przegląd techniczny, to diagnosta z pewnością wyłapałby luz w zawieszeniu. A przynajmniej jest taka nadzieja, bo ma do tego specjalistyczne narzędzie – tzw. szarpak – które przykłada do kół stojącego samochodu duże siły poprzeczne i wzdłużne, symulujące obciążenia podczas jazdy.

Właściciel samochodu musiałby dokonać naprawy, aby przegląd rejestracyjny został przedłużony. A jeżeli zużycie elementów nie wymagałoby natychmiastowej interwencji mechanika, dostałby wyraźną informację, że w najbliższym czasie należy wymienić tuleje lub całe wahacze.

To był jeden przykład na sytuację, w której obowiązkowy przegląd rejestracyjny mógłby uratować czyjeś życie lub zdrowie, a usterka techniczna, która przyczyniła się do nieszczęścia, mogła nigdy nie zostać wykryta ze względu na stopień zniszczenia auta po wypadku. Ale jeden przykład niektórym może nie wystarczyć. Będzie więc i drugi.

Analiza spalin pomaga wykryć usterki silnika, które mogą się uaktywnić w najmniej odpowiedniej sytuacji na drodze. Foto: ACZ / Auto Świat
Analiza spalin pomaga wykryć usterki silnika, które mogą się uaktywnić w najmniej odpowiedniej sytuacji na drodze.

Powiedzmy, że jeździsz samochodem marki… Marki "X". Od dłuższego czasu coś dziwnego dzieje się z silnikiem. Pali się kontrolka, która nie powinna się palić, ale można z tym jeździć, więc jeździsz. Czasem czujesz, jak auto na chwilę traci moc, ale potem znowu "załapuje" i ciągnie dalej. Czasem są problemy z rozruchem gorącego silnika, a spalanie bywa bardzo wysokie, mimo że prowadzisz spokojnie.

Akurat jedziesz służbowo do firmy kilkadziesiąt kilometrów od domu. Ruch jest gęsty, snujesz się w kolumnie samochodów. W końcu kończy Ci się cierpliwość i postanawiasz wyprzedzić autobus, przed którym wlecze się jakiś inny pojazd. Długo czekasz, bo z przeciwka ciągle coś jedzie. Czaisz się, czaisz, aż wreszcie – jest! Masz przed sobą kawałek wolnej drogi. Wprawdzie widzisz nadjeżdżającego busa, ale uznajesz, że zdążysz.

Szybkim ruchem redukujesz bieg i wciskasz gaz do podłogi. Auto posłusznie się rozpędza, ale… Nie, nie teraz! W połowie wyprzedzania silnik jakby się zadławił. Po chwili znowu załapał. I znowu przerwał, kilka razy. W efekcie droga wyprzedzania bardzo się wydłużyła…

Bus z przeciwka był już prawie przed Tobą. Żeby się ratować, przykleiłeś się prawą stroną auta do autobusu, jednak zrobiłeś to trochę zbyt gwałtownie. Twoje auto odbiło się od autobusu i pojechało wprost pod maskę nadjeżdżającego busa. Żeby nie koloryzować, pominę tym razem aspekty w rodzaju sumujących się prędkości przy zderzeniu czołowym czy różnicy mas zderzających się pojazdów.

I co, czy ktoś, kto będzie potem badał przyczyny tego wypadku, wpadnie na pomysł, że akurat podczas wyprzedzania w jednej cewce zapłonowej doszło do przebicia? I w cylindrze przestała się pojawiać iskra, a auto na moment straciło moc?

Gdyby to auto trafiło na obowiązkowy przegląd techniczny, to diagnosta, widząc świecącą lampkę uszkodzenia silnika, z pewnością by zareagował. Tym bardziej że analiza spalin pokazałaby, iż ewidentnie coś jest nie tak. Kierowca musiałby pojechać do serwisu wymienić uszkodzone części. I może wtedy nie doszłoby do tragedii.

Ta usterka miała dwie charakterystyczne cechy: mogła być (i była) zauważona przez właściciela, jak również została przez niego zignorowana. Tego rodzaju usterek jest mnóstwo. Tylko czy rzeczywiście czujemy się aż takimi fachowcami, żeby uważać, iż możemy zastąpić diagnostów? I czy stacje kontroli pojazdów to nasi wrogowie – bo zmuszają do wydawania pieniędzy – czy może najwięksi przyjaciele (gdyż mogą nas uchronić przed nieszczęściem)? Zapraszam do komentowania.