Opowieści, że Polacy nie mają pieniędzy i dlatego kupują wersje leciwe może bowiem przekonać jedynie kogoś, kto nie miał nigdy czterech kółek i myśli, że dziesięcioletni Golf, czy Scorpio nie wymagają żadnych napraw. Czy zatem ten pęd do starych zachodnich samochodów nie jest jedynie zachłyśnięciem się dobrobytem...

Po prawie dwóch latach "europejskich zakupów" warto podsumować plusy i minusy tej sytuacji.

Niepodważalnym plusem otwarcia granic na import aut jest większa mobilność polskiego społeczeństwa. W okresie bezrobocia, większy dostęp do własnego samochodu umożliwił wielu osobom znalezienie pracy kilkanaście - (kilkadziesiąt) kilometrów od miejsca zamieszkania i pomógł wyjść z finansowej zapaści.

Za plus możemy także uznać znaczne obniżenie cen. Jeszcze w czerwcu 2004 za pięcioletniego Fiata Palio Weekend trzeba było zapłacić 18 000 zł. Obecnie pięcioletni Palio kosztuje 25% taniej, przez co na zakup mogą sobie pozwolić rodziny dla których wcześniej marzeniem był Fiat Seicento.

Jednakże na tym kończą się plusy "samochodowego raju".  Najbardziej odczuli to właściciele nowych pojazdów Fiata i Daewoo, czyli marek które "nowi Europejczycy" uznali za samochody drugiej kategorii. W Polsce bowiem, odwrotnie niż na Zachodzie,  lepiej postrzegany jest właściciel starego Volkswagena, niż nowego Fiata.

Największe nasycenia naszego rynku Fiatami i Daewoo i niechęć rodaków do tych marek, sprawiły załamanie sprzedaży wszystkich nowych wersji. Okazało się bowiem, że osoby które miały w planach kupno nowego, po uprzedniej odsprzedaży dotychczas eksploatowanego, zrezygnowały z zakupu samochodu. Kwota jaką należało dołożyć do nowej wersji nagle gwałtownie wzrosła, a tej zwyżki większość budżetów domowych nie była w stanie przełknąć. Tak więc tłumaczenie, że sprowadzane są tylko stare samochody i kto chce może kupić nowy w salonie mija się z prawdą, gdyż prawie nikt nie kupuje pierwszego samochodu w salonie. Zazwyczaj zamiana wersji na lepszą, wiąże się z koniecznością odsprzedaży modelu dotychczas użytkowanego.

O ile obecnie problem ten dotyka osoby które zakupiły samochody w salonach w Polsce, za kilkanaście miesięcy ten napływ staroci odczują także ich obecni pasjonaci. Jak wskazują statystyki do Polski wjeżdżają głównie pojazdy stare i bardzo stare. Powód tego jest prozaicznie prosty. Na Zachodzie są one tanie, a na zakup nowszych pojazdów nie ma wśród Polaków chętnych, gdyż są one dość drogie. Przywożący na sprzedaż mogą więc liczyć na mniejszy zysk niż po odrestaurowaniu, kupionego za grosze, "staruszka".

Ponieważ ceny stosunkowo nowych modeli poza granicami zawsze będą wysokie, także w następnych latach nie ma co liczyć na import tych pojazdów. Jeżeli uświadomimy sobie, że w Polsce w salonach sprzedaje się minimalne ilości pojazdów, za kilkanaście miesięcy wystąpi problem skąd wziąć młody pojazd na rynku wtórnym. Pozostanie tylko wymiana posiadanego dwunastolatka, na nowszego o trzy lata staruszka. Tak więc zamiast doganiać Europę i odmładzać swój park samochodowy, będziemy dreptać w miejscu, stając się atrakcją muzealną. Ten niekontrolowany napływ samochodów ma także konsekwencje globalne.

Jesteśmy zdziwieni, dlaczego firmy motoryzacyjne (PSA, Toyota, Hankook itd) wybierają naszych sąsiadów i u nich lokują swe fabryki*. Jednakże czy ktoś z czytelników zainwestowałby swoje pieniądze w państwie o niepewnych warunkach podatkowych, mając możliwość zainwestować tam, gdzie nie ma częstych zmian i jest większy szacunek dla prawa. Ustalenie akcyzy i brak jej egzekucji jest bowiem typowym przykładem ustalenia prawa, które służy tylko po to by je omijać. Przypominam, że Słowacja - będąca od tego samego okresu w UE co Polska - ma rygorystyczne przepisy odnośnie importu samochodów, a Unia grozi im tylko palcem i ... inwestorzy pchają się do tego malutkiego kraju.

Ważny jest także problem poszanowania prawa. Chyba nikt już nie wierzy w ceny wpisane na fakturach przywozowych. Za dziesięć, czy sto Euro nie kupi się nigdzie samochodu. Przywożący, w majestacie prawa fałszują więc faktury i nawet minister Neneman mówił o tych nieprawidłowościach. Jednakże nasza władza ustawodawcza, podczas debaty sejmowej wytykała, że samochody sprowadzane są przez biednych ludzi (czy posłowie nie jeżdżą po Polsce i nie widzą jak "biedacy" mają w ogródku kilka pojazdów z kartkami sprzedam) i projekt ograniczający ilość wwożonych samochodów zniknął.

Efekty takiej polityki

Analitycy rynkowi zapowiadają, że problem ujawni się dopiero pod koniec tego roku, ale już dziś widać pierwsze symptomy kryzysu w salonach sprzedaży. Większość z dealerów (a zwłaszcza pracujących tam osób) z niepokojem patrzy na minimalną sprzedaż i zastanawia się jak długo można pracować na granicy opłacalności. Oponentom podającym, że w ostatnim roku powstało pięćdziesiąt nowych salonów dealerskich przypominam, że możliwość sprzedaży kilku marek sprawiła, że wielu dealerów otworzyło w tym samym budynku drugi dział sprzedaży. Tak więc często nowy punkt dealerski, to nie nowy salon ale rozwinięcie sprzedaży i ratowanie się przed upadłością. Także wiele z sześćdziesięciu firm zaprzestających działalności to tylko efekt zmiany marki sprzedaży. Niemniej co najmniej kilkunastu dealerów, pożegnało się już z salonami, a pracownicy zasilili rzesze bezrobotnych.

Natomiast problem, którego nikt nie przewidywał, to częste kradzieże na przyblokowych parkingach drobiazgów typu halogeny, anteny, kołpaki itp. Pod tym względem musimy być jednak wyrozumiali. Przecież samochody zza granicy kupują osoby biedne. Nie stać ich więc na zakup dodatkowych elementów wyposażenia. Jeżeli zaś pozwolono im na oszustwa przy sprowadzaniu, to dlaczego zabronić im "skombinować" drobne wyposażania samochodów. Przecież halogeny, czy dekle mają mniejszą wartość, niż należna akcyza.