Powiedzmy szczerze: 7. miejsce pod względem sprzedaży w segmencie na polskim rynku nie jest dużym osiągnięciem i Renault Clio stać na więcej. W pierwszym półroczu 2012 polscy klienci woleli: Fabię, Yarisa, Aveo, Corsę, Punto i Fiestę. Za pewne osiągnięcie można uznać zwycięstwo nad Polo, za porażkę – aż 30-procentowy spadek sprzedaży. W tym samym czasie mały Volkswagen zanotował 35-procentowy wzrost – szybko odrabia straty.
Od tego jest jednak nowy model, by przerwać złą passę. Clio się zmieniło, i to dość radykalnie. Jak zwykle designerzy w Renault mogli dać śmiały popis swoich umiejętności. To dzięki ich odwadze Clio prezentuje się teraz nie mniej atrakcyjnie niż Brigitte Bardot w swoich najlepszych czasach i strojach.
To uczucie zostaje podtrzymane po zajęciu miejsca we wnętrzu. Widać tu i pomysłowość, i ciekawy zestaw materiałów. Choć to, co robi największe wrażenie, czyli kolorowy ekran dotykowy czy kontrastowa tapicerka, wymaga dopłaty, to jednak lśniąca konsola środkowa i chromowane obwódki występują nawet w najtańszej wersji.
Jest elegancko. Zewnętrzne wymiary niewiele się zmieniły w stosunku do poprzedniczki. W kabinie za to odczuwalnie poprawiło się wrażenie przestronności. Z przodu siedzi się wygodnie, z tyłu – też nieźle, choć znamy wygodniejsze kanapy w tym segmencie. Klaustrofobicznego braku miejsca jednak nie doświadczymy. Nieco przestrzeni przybyło też w bagażniku – kufer powiększył się o 12 l i pomieści teraz 300 l. Nieźle jak na reprezentanta segmentu B.
W projektowaniu auta oprócz milimetrów i litrów istotne są też koszty. Nowe Clio kosztuje 40,9 tys. zł. To mniej więcej tyle, ile zapłacimy za Corsę, ale o 2 tys. zł więcej niż cena najtańszej Kii Rio. Kupujący podstawowy model musi się przygotować na trochę twardego plastiku, 5-biegową skrzynię i szyby na korbki z tyłu. Cztery poduszki i układ ESP są jednak standardem. Inne elektroniczne układy bezpieczeństwa, jak np. czujnik „martwego pola”, asystent pasa ruchu czy system unikania kolizji przy niskich prędkościach, na razie pozostają niedostępne nawet za dopłatą.
Francuscy inżynierowie są dumni z nowego, 0,9-litrowego trzycylindrowca. Ten owoc współpracy z Nissanem jest bardzo pracowity. 90 KM i 135 Nm nie tylko dobrze wyglądają na papierze, ale przekonują też podczas jazdy. Na autostradzie nowym Clio można osiągnąć nawet 180 km/h, jednak wtedy przeszkadza brak 6. biegu. Na drogach niższej kategorii samochód nie zaskoczy nas zadyszką.
Prowadzenie jest pewne i dalekie od tego, czego kiedyś doświadczaliśmy we „francuzach”. Przy dynamicznej jeździe możemy jednak zapomnieć o katalogowym spalaniu 4,5 l/100 km.