Widać to nie tylko po wynikach sprzedaży, lecz także po ofercie rynkowej, która poszerza się w szybkim tempie. Po chwilowym przestoju do gry powraca Kia z zupełnie odmienionym modelem Sportage.

Czym chce zaskoczyć koreański auto?

Na pewno nie stylistyką. Przednia część nadwozia z charakterystycznymi wypukłościami na błotnikach przypomina większe Sorento, natomiast tylna jest podobna do Volvo XC90.

Kształ świateł, proporcja klapy bagażnika i charakterystycznie wysunięty zderzak mają bardzo zbliżoną formę do szwedzkiej bulwarówki. Jednak takie połączenie osobowości całkiem dobrze współgra ze sobą.

Nadwozie sprawia wrażenie lekkiego i dynamicznego, co podkreślają dwie prostokątne końcówki wydechu. Nie można również narzekać na widoczność z miejsca kierowcy oraz zwrotność auta.

Przestronnośćjak w klasie średniej

Na tle tak specyficznie, choć udanie zaprojektowanego nadwozia, mniej okazale prezentuje się wnętrze. Stworzone zostało z uwzględnieniem funkcjonalności i prostoty. Z tej roli wywiązuje się niemal wzorowo, choć nieco razi spartański wygląd tablicy zegarów.

Mając trochę ponad 4,3 m długości, czyli niewiele więcej niż auto kompaktowe, Sportage oferuje w kabinie ogromną przestrzeń użytkową. Dużo miejsca zagwarantowano nad głowami, sporo jest także przestrzeni, na nogi i to niezależnie, czy podróżujemy z przodu czy z tyłu.

Jeśli dodać do tego duży i praktyczny bagażnik, który można powiększyć niemal 3-krotnie jednym ruchem ręki (siedzisko składa się razem z oparciem), to walory użytkowe nadwozia powinny zadowolić nawet bardzo wymagających.

Wykończenie raczej przeciętne

Dominuje czarno-szara kolorystyka, którą nieco rozweselają wstawki imitujące polerowane aluminium - zarezerwowano je jednak dla bogatszej wersji wyposażeniowej. Podobnie jest z automatyczną klimatyzacją, bocznymi airbagami oraz skórzanym wykończeniem kierownicy i dźwigni zmiany biegów.

Plastik użyty do zabudowy wnętrza jest twardy, ale solidnie spasowany. Znajdziemy tu schowki, obszerne kieszenie w drzwiach, uchwyty na napoje, czyli wszystko to,co powinno być w tego typu konstrukcji.

Mała moc?

Pod wydłużoną maską auta testowego pracował 2-litrowy turbodiesel o mocy 112 KM. System Common Rail, 4 zawory na cylinder i maksymalny moment dostępny w szerokim zakresie obrotów wiele obiecują na papierze.

W rzeczywistości charakterystyka silnika przypomina "stare" turbodiesle, ale w odróżnieniu od nich motor nie wpada w wibracje i pracuje cicho. Najbardziej efektywny jest w przedziale od 2000 do 3200 obr./min. Pozwala wówczas na spokojną jazdę bez częstej zmiany biegów.

Jednak już w górnym zakresie prędkości obrotowej jednostka zaczyna nieprzyjemnie hałasować. Średnie spalanie w teście wyniosło 8,9 l/100, co trzeba uznać za nie najlepszy wynik.Za to dużo dobrego można powiedzieć o walorach jezdnych.

Układ kierowniczy jest łatwo wyczuwalny i pracuje z właściwą siłą, a zawieszenie świetnie sprawdza się na szosie. Sportage stabilnie zachowuje się na zakrętach i podczas jazdy na wprost. W sytuacjach "zagrożenia" szybko z pomocą przychodzi system ESP.

Twardo, ale za to pewnie i bezpiecznie

Niestety, twardo zestrojone zawieszenie oferuje jedynie przeciętny komfort resorowania. Pokonywaniu nierówności towarzyszy nieprzyjemny hałas. Typowo dla tego segmentu rozwiązano układ przeniesienia napędu. Podczas podróży po nawierzchni o dobrej przyczepności napęd jest przenoszony na przód.

Gdy koła napędzane zabuksują, automatycznie dołącza się tylna oś. Nie można tu mówić o skuteczności układów aut typowo terenowych, jednak na zaśnieżonych ulicach bądź żwirowych nawierzchniach Sportage spisuje się całkiem nieźle.

Na plus trzeba zapisać możliwość zblokowania napędu

Funkcja przydatna tylko w terenie - tylna oś jest automatycznie odłączana po przekroczeniu 30 km/h i ponownie dołączana po zwolnieniu poniżej 40 km/h - sprawdza się dobrze.

Natomiast nie w pełni zadowala dzielność w terenie - kąt natarcia wynosi 28 stopni, zejścia - 32, a wysokość brodzenia - 40 cm. Testowana wersja to wydatek 104 490 zł.

Główni konkurenci, czyli Land Rover Freelander i Toyota RAV4, z turbodieslami oraz zbliżonym wyposażeniem, kosztują kilkanaście tysięcy złotych więcej. Jednak "koreańczyk" częściej wymaga okresowych przeglądów i ma tylko 3-letnią gwarancję perforacyjną.