Znamy to aż za dobrze, wy zresztą też. Podczas zwykłych testów modele z Wolfsburga z reguły nieźle wypadają. Co najmniej nieźle... Sam Volkswagen – i to od pewnego już czasu – stara się wpajać wszystkim wokół, że jego samochody to najwyższa półka, jeśli chodzi m.in. o jakość wykonania. Podczas gdy pozostali producenci tylko patrzą, jak by tu zaoszczędzić, VW funduje swym klientom wyłącznie najlepsze materiały i najdokładniej spasowane nadwozia. Czy na pewno?
Do tej pory nasze testy długodystansowe pokazywały dobitnie, że nie wszystko złoto, co się (w Wolfsburgu) świeci. Poza jednym dzielnym Tiguanem inni „maratończycy” spod znaku VW – a było ich w ciągu 11 lat już kilku – lądowali raczej blisko końca naszej tabeli.
Rozdźwięk między obietnicami a rzeczywistością chyba nie może być już bardziej uderzający. Byliśmy więc niezwykle ciekawi, czy Volkswagen w końcu dotrzyma słowa i przekona nas dobrym wynikiem. Zrobić to miał Golf VI.
Jakby nie było, to jeden z pewniejszych filarów wolfsburskiego imperium. Padło na wersję 1.4 TSI/160 KM Comfortline, wzbogaconą o kilka dodatków. Taki egzemplarz kosztował nas grubo ponad 90 000 zł, mimo że jego wyposażenie wcale luksusowe nie było. Ale za takie pieniądze można chyba oczekiwać perfekcji w każdym aspekcie, czyż nie?
Na turbobenzyniaka o małej pojemności (1,4 l), lecz dużej mocy (160 KM) zdecydowaliśmy się nie bez powodu – downsizing jest w modzie. I choć w 2009 r. (wtedy rozpoczęliśmy test) nie byliśmy jego zwolennikami, to jednak musimy przyznać, że jednostka zbierała pochwały od samego początku. Łatwość, z jaką ten czterocylindrowy benzyniak napędzał nielekkiego Golfa (1332 kg), wprawiała w zdumienie wielu testujących.
Tajemnica tkwi w zastosowaniu kompresora, który pompuje powietrze już od samego „dołu” – definitywnie wyłącza się przy 3,5 tys. obr./min i od tego momentu doładowanie realizuje tylko turbosprężarka.
Efekt to liniowe oddawanie mocy i zdecydowane przyspieszenie w całym zakresie prędkości obrotowych. Golf uwodzi też jednak na wiele innych sposobów. Może to i mało spektakularne auto, ale dopracowane niemal w każdym detalu. Oczywiście, są i tacy, dla których ten niemiecki kompakt jest nudny jak flaki z olejem... Jednak i oni musieli przyznać, że na co dzień Golf sprawdza się znakomicie.
Cały sekret naszego VW polegał na tym, że stanowił on dokładnie tyle samochodu, ile człowiek potrzebuje. Golf VI zapewnia wystarczającą ilość miejsca dla czterech osób oraz intuicyjną obsługę. Jest też na tyle zwarty, że dobrze sprawdza się w mieście.
Manewrowanie okazało się stosunkowo łatwe, więc z opcjonalnego asystenta parkowania (dopłata 2730 zł) korzystaliśmy niezwykle rzadko. Także dlatego, że w ruchu miejskim nie było zbyt dużo czasu na takie zabawy.
Może więc zamiast tego lepiej byłoby dopłacić za dwusprzęgłowy „automat” DSG? Szczerze mówiąc – chyba nie. Nikt na działanie manualnej przekładni nie narzekał, nawet pod koniec naszego wyczerpującego maratonu, kiedy to posłuszeństwa odmówił wysprzęglik. Trzeba jednak podkreślić, że usterka nie nastąpiła z winy samochodu. Wszystko wskazuje na to, że wywołała ją kuna, która postanowiła zadomowić się pod maską.
Poza tym w zasadzie żadnych przygód nie mieliśmy. Początkowo obawialiśmy się co prawda, że wysilony silnik 1.4 TSI może sobie nie poradzić z trudami testu: raz częsta jazda na krótkich odcinkach, wkrótce potem wyczerpujące etapy autostradowe... Seryjny wskaźnik temperatury oleju podczas największych upałów nie dawał kierowcy ani silnikowi powodów do niepokoju.
Jedziesz 180 km/h niemiecką autostradą i dziwisz się, jak spokojnie oraz pewnie zachowuje się to auto. Miny rzedły nam nieco dopiero przy dystrybutorze. Golf średnio zużywał 9,3 l benzyny na każde 100 km (średnia z całego testu) – to niemało, ale też chyba niezbyt dużo, jeśli weźmiemy pod uwagę doskonałe osiągi jednostki 1.4 TSI. Spokojny styl jazdy zbijał spalanie do poziomu 7-8 l/100 km.
Zużycie oleju silnikowego? Można pominąć – 1,6 l/100 tys. km to w zasadzie tyle, co nic. Długie wypady umilało nam nie tylko zawieszenie (sprężyste, ale wystarczająco dobrze tłumiące nierówności), lecz przede wszystkim bardzo wygodne siedzenia. Nawet kilkugodzinne odcinki pokonywane bez przerwy nie powodowały u kierowców zbyt dużego zmęczenia.
Warto też podkreślić, że wnętrze Golfa doskonale zniosło trudy naszego maratonu – nigdzie nie zauważyliśmy ponadnormatywnego zużycia. Wszystko pięknie? Oczywiście, nie. Weźmy np. zbyt mało wydajne ogrzewanie. Odparowywanie szyb trwało zimą zdecydowanie za długo. Testujący narzekali też na... marznące stopy.
Opcjonalna nawigacja RNS 310 okazała się wolna, a jej obsługa – nieintuicyjna. Co gorsza, w słoneczne dni odczytywanie informacji wyświetlanych na dotykowym ekranie było praktycznie niemożliwe. Gorąco (i to dosłownie!) polecamy zakup automatycznej klimatyzacji Climatronic – manualna Climatic (standard w wersji Comfortline) wymagała korygowania wybranej temperatury. Drobiazg, ale denerwujący
Prawie zapomnieliśmy o linkach, na których podwieszono tylną półkę. Wymieniliśmy je dwukrotnie w ramach gwarancji: najpierw po przebiegu 55 tys., potem – 91 tys. km. I to już wszystko. Golf zdał egzamin śpiewająco – ocena celująca i tylko dwa punkty karne. Mówiąc krótko: wreszcie trwałe auto dla ludu. Szkoda, że takie drogie...
Galeria zdjęć
VW i nasz maraton to niezbyt dobre połączenie. Ile to już razy te podobno świetnie wykonane auta srodze nas zawiodły? Tym razem sprawdziliśmy szóstą generację niemieckiego kompaktu
Sylwetka kompaktowego VW nie porywa, ale za to jest spójna
Na miejsce często docieraliśmy szybko i bez bólu pleców.
Golf podczas wypadu na narty. Nawet w bardzo niskich temperaturach silnik odpalał bez problemów
Byliśmy więc niezwykle ciekawi, czy Volkswagen w końcu dotrzyma słowa i przekona nas dobrym wynikiem. Zrobić to miał Golf VI. Jakby nie było, to jeden z pewniejszych filarów wolfsburskiego imperium.
Padło na wersję 1.4 TSI/160 KM Comfortline, wzbogaconą o kilka dodatków. Taki egzemplarz kosztował nas grubo ponad 90 000 zł, mimo że jego wyposażenie wcale luksusowe nie było. Ale za takie pieniądze można chyba oczekiwać perfekcji w każdym aspekcie, czyż nie? Na turbobenzyniaka o małej pojemności (1,4 l), lecz dużej mocy (160 KM) zdecydowaliśmy się nie bez powodu – downsizing jest w modzie. I choć w 2009 r. (wtedy rozpoczęliśmy test) nie byliśmy jego zwolennikami, to jednak musimy przyznać, że jednostka zbierała pochwały od samego początku. Łatwość, z jaką ten czterocylindrowy benzyniak napędzał nielekkiego Golfa (1332 kg), wprawiała w zdumienie wielu testujących.
Kokpit Golfa może i nie jest szczytem wyrafinowanego stylu, ale każdy, kto wsiada do kompaktu VW, czuje się jak u siebie w domu. Dużo miejsca, poręczna kierownica, czytelne zegary. Szkoda, że obsługa opcjonalnej nawigacji była nieintuicyjna
Bagażnik ma pojemność od 350 do 1305 l. Wykorzystanie przestrzeni ułatwiają regularne kształty. Na minus – zbyt słabe linki mocujące tylną półkę (dwa razy wymieniono je na gwarancji)
Z pojemności 1,4 l wyciągnięto aż 160 KM dzięki turbinie oraz kompresorowi
Zbrojenie puściło farbę - Od kiedy guma rdzewieje? Brązowy nalot widoczny na uszczelce (zdjęcie powyżej) pochodzi z metalowego zbrojenia umieszczonego wewnątrz niej, które zaczęło korodować!
Ta klamka haczy - Zewnętrzna klamka drzwi kierowcy lekko haczy. Podczas otwierania słychać było niezbyt głośne, lecz wyraźne stukanie.
Uwaga: nieszczelności! - Do lewej tylnej lampy dostała się woda. Efekt? Korozja widoczna gołym okiem. Problemów z elektryką na szczęście nie było.
Niektórych samochodów uczestniczących w naszym teście długodystansowym wcale nie mamy ochoty rozbierać na części. Po co demontować coś, co się tak dobrze sprawdziło? Takie właśnie uczucie towarzyszyło nam podczas „ostatniej drogi” niebieskiego kompaktowego Volkswagena. Pomiar czystości spalin, sprawdzenie skuteczności hamulców, przyspieszenie, elastyczność, średnie spalanie – nasz 160-konny Golf VI generacji bez problemu zaliczył każdą próbę. Badanie na hamowni wykazało za to „tylko” 158,7 KM, czyli o 1,3 KM mniej niż obiecuje producent – rozbieżność w granicach normy. Poza tym – praktycznie zerowe zużycie oleju silnikowego (1,6 l na dystansie 100 tys. km!), cicha praca zawieszenia, żadnych niepokojących odgłosów w kokpicie. Czy Golfowi w ogóle czegoś brakuje? Odpowiedź poznaliśmy po demontażu: niczego. No, może prawie. Lista uchybień jest krótka: wilgoć w tylnej lampie, uszkodzona (zapewne podczas montażu) uszczelka tylnej klapy, kiepsko nasmarowane zawiasy drzwi, hacząca klamka i pęknięta blacha termoizolacyjna. Poza tym żadnych oznak zużycia, zarówno w środku, jak i na karoserii.
Solidny doping silnika - Zarówno kompresor (po lewej), jak i turbosprężarka (po prawej) przetrwały nasz maraton w doskonałym stanie. Nie mieliśmy również zastrzeżeń do kondycji jednostki napędowej oraz skrzyni biegów. Pomiary cylindrów wypadły doskonale, także wygląd kół zębatych nie budził zastrzeżeń.
Opcjonalny zestaw nawigacji GPS RNS 310 ma słabo czytelny ekran, a obsługa jest nieintuicyjna
Golf bardzo dobrze poradził sobie z naszym morderczym testem. Czy to oznacza nowe, lepsze czasy dla VW? Oby. Warto podkreślić to, że żadnego numeru nie wykręcił nam silnik 1.4 TSI. A przecież testowana przez nas wersja o mocy 160 KM bardzo często potrafi sprawiać kłopoty. I to niemałe. Ten test to także kolejny dowód na to, że downsizing nie ma nic wspólnego z niskim spalaniem.