km modelem Yaris 1.3 Linea Luna okazało się prawdą. Nasz test przebiegał naprawdę zaskakująco. Latem 2000 roku na starcie do testu długodystansowego stanął niebieski Yaris 1.3 wart ok. 15 tys. euro (w Niemczech, model ten nie był wtedy w Polsce oferowany). Superatrakcyjny design walczył o lepsze z promieniami czerwcowego słońca. Pierwszy zapis w księdze pojazdu brzmiał: "Przyjazne i zwinne autko". Ale ten sam testujący już kilka tygodni potem pisał o "niewygodnej pozycji za kierownicą, kiepskim zachowaniu pojazdu na mokrej nawierzchni i coraz bardziej haczącym układzie zmiany biegów". Jednak było też nadal mnóstwo powodów, by wyrażać się o Yarisie z sympatią. Jego karoseria nie tylko interesująco wyglądała, ale oferowała również inteligentną koncepcję wykorzystania wnętrza. Ponieważ tylna kanapa daje się przesuwać o 15 cm, ten czteroosobowy samochodzik (świadectwo homologacji mówi o pięciu pasażerach, ale to czysta teoria) ze schowkiem bagażowym o pojemności 205 l można łatwo zmienić w coupé 2+2 z przyzwoitym już bagażnikiem o pojemności 305 l. Ponadto opcjonalna klimatyzacja w razie potrzeby działała naprawdę nadzwyczaj skutecznie, a 1,3-litrowy silniczek o mocy 86 KM zachowywał się, jakby chciał pokonać wszystkie V8 na szosie. Wpis w księdze wozu: "Chyba zepsuł się prędkościomierz. Niemożliwe, żeby to jechało 199 km/h!". Oczywiście, niemożliwe. Ale jak wykazały pomiary, deklarowaną przez producenta prędkość maksymalną 175 km/h auto osiągało bez problemu. Przy przebiegu 93 480 km Yaris na dobre zaczął pokazywać rogi. 16 kwietnia 2002 roku kontrolka silnika zaświeciła na czerwono po raz pierwszy, a 18. czerwca - po raz drugi. Zrobiliśmy to, co w tej sytuacji zrobiłby każdy - odholowaliśmy auto do serwisu, gdzie w obu przypadkach stwierdzono zwarcie w systemie kontroli czystości spalin. Za pierwszym razem mechanicy zresetowali komputer sterujący pracą silnika, a za drugim powiedzieli, żeby się nie przejmować. Konkretne działania mieliśmy podjąć dopiero wtedy, gdyby z katalizatora dobiegały jakieś hałasy. Albo zainteresować się problemem podczas najbliższego przeglądu. Kiedy jednak tuż przed rozłożeniem auta na części kontrolka zapaliła się po raz trzeci, mieliśmy naprawdę złe przeczucia. Okazało się, że słusznie: końcowe pomiary ujawniły, że zużycie silnika zdecydowanie przekroczyło wszelkie normy fabryczne. Ocena techniczna wykazała, że silnik wytrzymałby jeszcze co najwyżej 30 tys. km i zostało to później potwierdzone także przez ekspertów Toyoty. Wróćmy jednak do zdarzeń wcześniejszych. W styczniu 2001 nasze uczucia do Yarisa ochłodziły się, kiedy to przy przebiegu około 30 tys. km auto zaczęło klekotać jak puszka pełna złomu. Wpis w książce pojazdu: "Gdzie jest ta legendarna jakość Toyoty?!" Pytanie w pełni uzasadnione, bowiem do tej pory wszystkie testowe Toyoty zachowywały się tak, jakby nie wiedziały, że w ogóle mają prawo do jakichkolwiek usterek czy awarii. Ten Yaris był jednak zupełnie inny. Dochodzimy do kolejnego poważnego zaskoczenia: oto podczas rozbierania auta na części stwierdziliśmy, że... samochód miał wypadek! Nie poinformowano nas o tym, a przecież cały prawy bok auta musiał zostać poddany naprawie blacharskiej! Na tyle poważnej, że szpachla była nawet na przednim słupku - co oznacza przecież o wiele więcej niż tylko drobne otarcie. Naprawę przeprowadzono zresztą niezwykle fachowo i dopiero badanie grubości lakieru naprowadziło nas na jej trop. Ale nie na sprawcę... Do wypadku i naprawy musiało dojść, zanim jeszcze auto do nas dotarło - żaden z testujących nie miałby ochoty ani czasu na takie zabawy. Samochód wciąż był w ruchu! Ale nawet wykrycie tej "niespodzianki" nie tłumaczy zachowań Yarisa. Klekotanie z prawej strony może tak, ale... Za hałasy dochodzące spod podłogi odpowiadała poluzowana, przegrzana na skutek niewłaściwego montażu osłona katalizatora. Nie wiadomo jednak, skąd pochodziły pozostałe nieprzyjemne dźwięki. Wiemy natomiast, że przy większych prędkościach drzwi kierowcy intensywnie świstały. Dziś uszczelki są już lepsze, ale blachy - wciąż za cienkie. W niskich temperaturach rezonują i skrzypią. Wszystko sprowadza się niestety do oszczędności. Choć sympatyczny japoński "maluch" nigdy definitywnie nie odmówił nam współpracy, wad i niedociągnięć nie da się przeoczyć. Czyżby więc były rzeczy niemożliwe nawet dla Toyoty? Na przykład pogodzenie dobrej jakości z niską ceną...?Podsumowanie Samochody Toyoty zawsze stanowiły wzorzec niezawodności i jakości. Jednak skonstruowany z myślą o Europie Yaris nie był w stanie potwierdzić tej opinii. Cięcia kosztów zaowocowały niską jakością i ciągłymi narzekaniami użytkowników. Nie zmieni tego fakt, że auto nigdy nie stanęło na drodze, tym bardziej, że jakość zaprezentowana w serwisach Toyoty również stanowczo odbiegała od wizerunku firmy. Na szczęście producent szybko przystąpił do poprawiania samochodu. Możemy się chyba cieszyć, że jego sprzedaż w Polsce rozpoczęła się na dobre dopiero wtedy, gdy Yaris był już pozbawiony większości wad testowanego egzemplarza.
Toyota dla wytrwałych
Jeden ze sloganów reklamowych Toyoty mówi, że "nie ma rzeczy niemożliwych". To, co uważaliśmy jedynie za zwykłe hasło marketingowe, po przejechaniu 100 tys.
Auto Świat
Toyota dla wytrwałych