• Według Volvo najsłabszym ogniwem w systemie bezpieczeństwa są kierowcy i ich skłonność do szybkiej jazdy
  • Ograniczenie maksymalnej prędkości aut do dopiero początek – z czasem auta tej marki mają same zwalniać np. w pobliżu szkół
  • W przeszłości producenci nakładali na siebie ograniczenia, ale wycofywali się z nich

Pomysł, żeby elektronicznie ograniczyć prędkość aut do 250 km/h, był dobrowolny, ale nie do końca. To były czasy, gdy osiągi aut, zwłaszcza tych z górnej półki, rosły znacznie szybciej niż systemy bezpieczeństwa, a błędy kierowców, dziś „ogarniane” przez elektronikę, prowadziły do śmiertelnych wypadków. Pojawiły się pomysły wprowadzenia ograniczeń na niemieckich autostradach, co było nie na rękę producentom aut klasy premium. Propozycja wyszła ze strony BMW, które akurat wprowadzało „siódemkę”, model E32, z silnikiem V12. Do umowy przystąpiły Audi i Mercedes. Choć Porsche nie zgodziło się na ograniczenie, widmo radykalnych działań prawnych zmieniających limity prędkości zostało oddalone.

Co ciekawe, podobne porozumienie zawarli dwa lata później japońscy producenci, ograniczając moc silników swoich aut do 276 KM. W 2004 roku z układu japońskich producentów wycofała się Honda (Legend 3.5 V6), a mniej więcej w tym samym czasie fikcją stał się „układ niemiecki”: wprawdzie mocne auta seryjnie nadal są wyposażane w ograniczniki prędkości do 250 km/h, jednak za niewielką opłatą klient może z tej funkcji zrezygnować i zwiększyć prędkość maksymalną swojego samochodu do nawet ponad 300 km/h. 

Auta produkowane obecnie są już jednak inne niż te z końca lat 80. Choć 250 km/h to wciąż prędkość osiągalna tylko modelami z większymi silnikami, to już 200 km/h „łamie” niejeden kompakt, a nawet średniej wielkości popularny SUV. Jazda z prędkością 200 km/h jest przy tym tak łatwa, jak nigdy wcześniej – podwozia aut są stabilne, kierowca jest wspomagany przez systemy elektroniczne, w samochodzie przy tej prędkości panuje cisza, spokój... oczywiście, dopóki coś się nie wydarzy. I w tych warunkach Volvo zapowiada ograniczenie prędkości swoich aut, i to już w przyszłym roku, do 180 km/h! Ej, Volvo, nie chcesz jeździć szybciej, czy nie możesz?

Volvo argumentuje, że największym problemem ich samochodów są kierowcy: nie rozpoznają zagrożeń, nie dostosowują prędkości do warunków jazdy... I grozi dalszymi krokami w przyszłości: auta same tak zwolnią w pobliżu szkół czy szpitali, by nie dało się łamać dozwolonych limitów!

Producenci aut wiedzą o nas więcej niż my sami o sobie, auta co minutę-dwie wysyłają do producenta dane o tym, jak są używane. Być może istotnie kierowcom Volvo ograniczenie prędkości do 180 km/h dobrze zrobi i przy okazji ocali innych. Tylko dlaczego 180, a nie np. 140 km/h – przecież szybciej jeździć, nawet po autostradach, nie wolno, prawda? 

To, pomijając już nawet względy bezpieczeństwa, może mieć także ekonomiczny sens. O ileż taniej jest wyprodukować auto dostosowane do prędkości 180 km/h niż pojazd, który potrafi jechać 250 km/h! A jednak wysokich osiągów żal, to przecież one przyczyniają się do wyścigu technologicznego, który sprawia, że nawet popularne samochody jeżdżą dziś tak, jak jeżdżą, czyli na tle pojazdów sprzed choćby 10 lat – doskonale!  

Naszym zdaniem

180 km/h na prostej i pustej autostradzie to mało, ale w innych warunkach dość, by się zabić. Dlatego pasjonaci Volvo muszą szykować się na dalsze wyrzeczenia: z czasem będą tylko nadawać kierunek jazdy, resztą zajmie się elektronika.