Nasza wizyta w Brukseli była bardzo owocna, a szczególnie spotkanie z przedstawicielem Komisji Europejskiej zajmującym się tematyką bezpieczeństwa w samochodach, a także europosłanką Różą Thun, która w Parlamencie Europejskim prowadzi sprawy związane z nowym unijnym prawodawstwem, mającym zwiększyć bezpieczeństwo na drogach. Bardzo ambitnym celem, jaki stawiają przed sobą Komisja Europejska i Parlament Europejski jest przy tym nie tylko zmniejszenie liczby ofiar śmiertelnych na drogach, ale – co podkreśla Róża Thun – całkowite wyeliminowanie tragicznych wypadków. Zważywszy na niedoskonałość natury ludzkiej, pewnie nie jest to możliwe, ale próbować warto, tym bardziej że jest już wiele technologii, które mogą nas zbliżyć do unijnego celu.

Faktem jest, że unijni urzędnicy nie odkrywają Ameryki. W zasadzie wszystkie systemy, które mają stać się seryjnym wyposażeniem każdego, nawet najtańszego samochodu, już dziś można mieć na pokładzie wielu modeli, szczególnie tych klasy premium. Zwykle za dopłatą, często niemałą. Dzięki staraniom Unii mają one jednak stać się wyposażeniem seryjnym każdego samochodu. Europosłanka Róża Thun w swoim sprawozdaniu podkreśla, iż chodzi o to, by najdroższe samochody nie były o wiele bezpieczniejsze niż te prostsze i tańsze. Co zatem znajdzie się w nowych przepisach, które określają warunki homologacji aut sprzedawanych w Unii Europejskiej?

Łagodne wymuszanie prędkości

Jednym z najważniejszych powodów groźnych wypadków jest nadmierna prędkość, więc na pokładzie nowych samochodów już za kilka lat będzie zainstalowany system dostosowujący prędkość jazdy do obowiązujących ograniczeń. Już teraz w wielu samochodach mamy inteligentne tempomaty, które odczytują znaki drogowe i wykorzystują dane z map nawigacji. Dzięki tym danym sygnalizują, gdy przekraczamy dopuszczalną prędkość. Inteligentny tempomat w niektórych modelach można ustawić tak, by samoczynnie przestrzegał wszelkich ograniczeń. Unia chce, by takie urządzenie było standardem.

Nie obawiajmy się jednak, że nowe modele nie pozwolą nam np. bezpiecznie wyprzedzić albo wymuszą jazdę 30 km/h w miejscu, gdzie drogowcy akurat zapomnieli zabrać znaku po zakończonych robotach. Nie, przekraczanie prędkości ma być jedynie sygnalizowane, np. poprzez wytworzenie wyczuwalnego oporu na pedale gazu. Producenci aut ponoć protestują, mówiąc, że taki system jest trudny do zrealizowania. To nieprawda, bo przecież w niektórych samochodach mamy już wyczuwalny opór pedału gazu w określonych sytuacjach (np. by wymusić ekologiczny styl jazd).

Wszystko będzie w pamięci

Kolejna sprawa to zastosowanie rejestratorów danych na temat wypadków, które przechowywałyby szereg istotnych danych dotyczących pojazdów w krótkim okresie poprzedzającym zdarzenie (np. aktywację poduszki powietrznej), w jego trakcie i po jego zakończeniu. Jak mówi Róża Thun, w tym przypadku Unia proponuje rejestrację około 15 sekund przed wypadkiem oraz 5 sekund po nim. Oczywiście taki rejestrator działałby w trybie zapętlenia, podobnie jak stosowane przez wielu kierowców kamerki samochodowe.

Pozostaje jednak kwestia bezpieczeństwa danych, zwłaszcza w kontekście słynnego RODO. Co zatem będzie rejestrowane i kto będzie miał dostęp do danych? Po pierwsze, warunkiem zaproponowanym przez Komisję Europejską jest to, że zebrane, anonimowe informacje o wypadkach mogłyby być analizowane przez państwa członkowskie pod kątem bezpieczeństwa ruchu drogowego. Nie ma jednak żadnych propozycji związanych z tym, by dane mogli wykorzystywać np. ubezpieczyciele albo inne firmy.

I tu znowu napotykamy opór producentów aut, którzy podkreślają, że montaż takich rejestratorów to spory koszt. To o tyle interesujące, że przecież takie proste „czarne skrzynki” producenci samochodów stosują od wielu lat, tyle że się tym nie chwalą, a dostęp do danych mają jedynie poszczególne marki. Aby informacje te można było wykorzystać także w naukowych badaniach i statystykach, nie potrzeba więc dużych nakładów.

Kamera sprawi, że porzucimy smartfona

Róża Thun podkreśla też, że jednym ze znanych jej powodów wielu wypadków i kolizji jest nieuwaga kierowcy. W dzisiejszych czasach coraz częściej problemem jest skupienie uwagi np. na pisaniu SMS-a lub sprawdzaniu ustawień sprzętu multimedialnego. Oczywiście odbywa się to kosztem obserwacji sytuacji na drodze. Dlatego w nowych przepisach znajdziemy obowiązkowy „zaawansowany system wykrywania rozproszenia uwagi”. To także nic nowego, bo przecież w wielu samochodach możemy zobaczyć symbol filiżanki, który wskazuje, że czas odpocząć.

Skąd samochód „wie”, że przestajemy uważać? Są dwa sposoby: albo komputer analizuje ruchy kierownicą, obchodzenie się z pedałem gazu i inne czynności wykonywane przez kierowcę, albo specjalna kamera obserwuje ruch gałek ocznych. Unijni urzędnicy chcą, by standardem było to drugie rozwiązanie. Czy wejdzie w życie? Nie wiadomo, bo wielu europosłów w trakcie dyskusji nad sprawozdaniem dotyczącym nowych przepisów, podkreślało, że zastosowanie kamery może naruszać prywatność. Problem w tym, że już dziś godzimy się na to „naruszenie” w bogatych wersjach drogich limuzyn. Bez kamery nie moglibyśmy np. sterować funkcjami sprzętu audio za pomocą gestów.

Ponadto unijne przepisy zapewniają, że przetwarzanie danych osobowych (z rejestratorów i z systemu monitorującego skupienie uwagi), będzie zgodne z zasadami obowiązującymi we wspólnocie. Warunek jest więc taki, by dane zapisane w rejestratorach nie pozwalały na identyfikację ani pojazdu, ani kierowcy. W taki sam sposób miałaby działać kamera wykrywająca rozproszenie uwagi. Przykładowo, nie powinna umożliwiać rozpoznawania twarzy ani przekazywać danych wizualnych.

Bezpieczeństwo na co dzień

Kontrowersji nie budzą za to dwa inne systemy, które w nowej dyrektywie nazywają się: „wykrywanie obiektów przy cofaniu” oraz „awaryjny system utrzymywania pojazdu na pasie ruchu”. To rozwiązania doskonale znane z wielu nowych modeli. Pierwszy z nich świetnie sprawdza się w mieście, np. w trakcie wyjeżdżania tyłem z miejsca parkingowego. Drugi z kolei ułatwia jazdę drogami szybkiego ruchu, alarmując, gdy auto zjeżdża ze swojego pasa ruchu. Oba rozwiązania mają być standardem w każdym aucie i choć pewnie będą miały wpływ na ceny najtańszych samochodów, to na pewno korzystnie wpłyną na bezpieczeństwo.

Unia wiele uwagi poświęca też niechronionym uczestnikom ruchu, których jest coraz więcej. Obecnie to już nie tylko piesi i rowerzyście, lecz także użytkownicy hulajnóg (także elektrycznych), segwayów i wielu innych pojazdów. To dlatego prawo unijne ma też wprowadzić systemy monitorowania martwego pola także w samochodach dostawczych i ciężarowych. Rozważane są jednak też inne opcje, w tym np. specjalne projektowanie maski silnika, czy nawet szyb. To jednak przyszłość.

Kolejnym krokiem, jak mówi przedstawiciel Komisji Europejskiej, są inne rozważane systemy. Jakie? Urzędnicy analizują nawet takie rzeczy jak układ podawania płynu do czyszczenia szyb: nie przez dysze rozpylające tę substancję z dużymi stratami, lecz przez kanały wszczepione w same wycieraczki – to rozwiązanie skuteczne i proekologiczne. Inna kwestia to technologia, która alarmowałaby kierowcę, gdy może pozostawić dzieci lub zwierzęta w rozgrzanym aucie. To niestety częsta przyczyna tragedii.

To nie jest odległa perspektywa

Choć unijne młyny mielą powoli, to jednak wspomniane regulacje wcale nie są abstrakcyjne. Przepisy, zgodnie z planami sprawozdawczyni Róży Thun i Komisji Europejskiej, mogą być przegłosowane jeszcze w tej kadencji Parlamentu Europejskiego, więc najpóźniej na wiosnę. A kiedy wejdą w życie? Możliwe, że już po wakacjach w 2021 roku każdy nowy model będzie musiał być wyposażony we wspomniane rozwiązania. Natomiast dwa lata później będą one musiały się znaleźć w każdym nowym aucie, które trafi do dealerów w Unii Europejskiej.