Na początku, kiedy motoryzacja jeszcze raczkowała, posiadanie samochodu było czymś, co wyróżniało człowieka, świadczyło o jego wysokiej pozycji, opartej na znacznym majątku. Z biegiem czasu aut przybywało, a ich ceny zaczęły spadać do tego stopnia, że stać na nie było coraz więcej ludzi i to nie tylko tych pochodzących z elit społecznych. Skutkiem tego była zmiana mentalności ludzi. Samochód przestawał być dobrem luksusowym i powoli stawał się także pewnego rodzaju narzędziem, niezbędnym zarówno do pracy, jak i w normalnym fuknkcjonowaniu człowieka, żyjącego w rozwijającym się kraju. Wpłynęły na to takie konstrukcje jak legendarny Ford T, czy Volkswagen Garbus, które były w zasięgu nawet robotników fabrycznych.

Przez wiele lat ludzie stawali się coraz bardziej "wygodni" i posiadanie samochodu jest obecnie w zasadzie konieczne. To nie tyle zwykła potrzeba posiadania, co raczej wymóg cywilizacyjny. Większość ludzi potrzebuje samochodu, żeby móc szybciej załatwić swoje sprawy. Komunikacja zbiorowa, pomimo stosunkowo niskich kosztów, jest zbyt mało elastyczna. Perspektywa biegania po całym mieście i czekania na tramwaj lub autobus skutecznie zniechęca do tego typu transportu. Także w przypadku dłuższych podróży lub potrzeby przewiezienia czegoś większego niż bagaż podręczny, samochód jest niezastąpiony. Stał się w zasadzie kolejnym z narzędzi pracy. Tak o autach myślą np. Amerykanie. W Polsce wciąż jednak samochody odbierane są w nieco inny sposób. W naszym kraju to nie tylko rzecz potrzebna, to także w pewnym sensie sposób manifestowania zasobności portfela. Niestety wszystko wskazuje na to, że niedługo posiadanie samochodu znów będzie zarezerwowane wyłącznie dla bogatych, ponieważ koszty związane z motoryzacyjną przygodą rosną w zastraszającym tempie.

Samochód to kosztowna "zabawka". Nie chodzi nawet o tuning czy inne tego rodzaju działania, niepotrzebne większości użytkowników aut. Spore wydatki zaczynają się już w momencie zapisania na kurs prawa jazdy. Ceny są dosyć wysokie (średnio 1300 zł) i stale rosną, a sam kurs jeszcze nie gwarantuje uzyskania upragnionego dokumentu. Często dochodzą do tego dodatkowe jazdy przed egzaminem (około 40 zł/h) itd. Po zdaniu egzaminu (kosztującego około 140 zł) i odebraniu prawa jazdy, młody kierowca najczęściej przez pewien czas jeździ samochodem rodziców, zanim dostanie lub zarobi na własne "cztery koła". Zakup auta to spory wydatek, nowe samochody są w Polsce o wiele droższe niż w innych krajach, a w przypadku samochodów używanych trzeba często doliczyć koszty napraw, jakie okazują się konieczne, aby auto nadawało się do jazdy. W przypadku sprowadzenia samochodu z zagranicy musimy dodatkowo zapłacić akcyzę, opłatę recyklingową (500zł), opłacić tłumaczenie dokumentów (około 150 zł) itd. To nie koniec, trzeba jeszcze ubezpieczyć nowy nabytek. Młody kierowca musi niestety liczyć się z tzw. zwyżką na ubezpieczenie OC. Sumując, do ceny auta trzeba dodać około 1500 zł. Mając już prawo jazdy i samochód można wreszcie skorzystać z tej wolności, jaką daje własny środek transportu. Niestety tylko teoretycznie, bo kierowcę czekają jeszcze duże wydatki na paliwo.

Ceny paliwa to w Polsce spory problem. Dał się on we znaki kierowcom w lipcu tego roku, kiedy średnio za litr benzyny i oleju napędowego trzeba było zapłacić około 4,7 zł/l (cena baryłki ropy naftowej przekroczyła wtedy 140 dolarów). Teraz na szczęście koszty nieco spadły m.in. ze względu na światowy kryzys gospodarczy, z czym wiąże się niższe zużycie paliw. Znacznie zmalały zatem ceny baryłki ropy (już poniżej 60 dolarów), co przełożyło się na cenę detaliczną - średnio 4,14 zł/l. W dalszym ciągu jednak ceny paliwa w Polsce są bardzo wysokie (uwzględniając realne zarobki większości obywateli). Ceny, jakie musimy płacić na naszych stacjach, nie przekładają się niestety na rzeczywistą wartość paliwa. Większa część ceny każdego litra paliwa to podatki, akcyza, opłata paliwowa i wreszcie marże koncernów i stacji benzynowych. Kierowca jest zmuszony do składania wysokiej daniny. Wspomaga tym samym państwo (które teoretycznie miało przeznaczać część pieniędzy na budowę dróg) oraz koncerny paliwowe, które niezbyt chętnie rezygnują z każdego grosza jaki mogą wycisnąć z kierowcy. Dlatego też znaczny spadek ceny ropy na światowych rynkach nie przekłada się na cenę detaliczną. Nie ma tu większego znaczenia także wartość walut.

Kiedy już wreszcie kierowca może "cieszyć się" jazdą po naszych dziurawych drogach, powinien mieć się na baczności, aby nie "wspomóc" przypadkiem samorządu lokalnego i prywatnej firmy. Przy drogach coraz częściej pojawiają się fotoradary, nie tylko te policyjne, ale także ustawiane przez straż miejską czy wynajmowane od prywatnych firm, dla których kierowcy to prawdziwa żyła złota. Zmotoryzowani to niestety jedna z największych grup w Polsce, dlatego wszyscy próbują na niej zarobić.

Jak widać użytkowanie samochodu wiąże się ze sporymi kosztami, a przywołane przykłady to oczywiście nie wszystkie wydatki. Ktoś mógłby zapytać - skoro to wszystko tyle kosztuje, to po co jeździć? Nie lepiej korzystać z komunikacji zbiorowej, z bardziej ekologicznych i ekonomicznych form transportu? Niestety ciężko wyobrazić sobie świat bez samochodów, a argumenty takie jak ograniczenie emisji CO2, czy przyspieszenie podróży, jeśli tylko przesiądziemy się do pociągów i tramwajów nie działają skutecznie. Wygląda jednak na to, że dobrym argumentem do ograniczenia jazdy samochodem będą rosnące koszty. Czy auta mogą znów być wyłącznie zabawkami dla bogatych? Być może sytuacja nie zmieni się tak drastycznie, ale ludzie powoli zaczną redukować koszty. Najpierw przesiądą się do oszczędniejszych samochodów, potem ograniczą podróże do minimum. Oczywiście ci, których będzie stać na posiadanie własnego auta. Jednak "Polacy nie gęsi" i swój sposób mają, wystarczy kupić za kilkaset euro zdezelowany kilkunastoletni samochód z zachodu, tankować tańszą benzynę ze wschodu, napraw dokonywać we własnym zakresie używając do tego części z "drugiej ręki", za pomocą CB- radia uniknąć kontroli i cieszyć się wolnością oraz swobodą poruszania się po... jakby nie było równie pomysłowych polskich drogach. Pytanie jest tylko jedno: Czy ta nasza pomysłowość naprawdę się opłaca?