Kto był pewien, że Suzuki polegnie na poligonie Wojskowego Instytutu Techniki Pancernej i Samochodowej w Sulejówku, ręka do góry. Niektórzy członkowie redakcji byli gotowi przyjmować zakłady i dla pewności wrzucili do Land Rovera Defendera, który służył jako wóz techniczny,  solidną linę holowniczą. Przed wyjazdem na poligon dokonaliśmy jednej modyfikacji w ulubionym samochodzie kobiet z wielkiego miasta - założyliśmy do Suzuki terenowe opony typu MT. I to wszystko. Testowe auto to wersja Elegance, z częściowo skórzaną tapicerką i automatyczną skrzynią biegów. Teoretycznie bez szans z potworem napędzanym na cztery osie, z 12 kołami, blokadami mostów i tak dalej. Na dodatek w przeddzień testu w wielkim stylu powróciła do Polski zima (gdzie to cholerne globalne ocieplenie?) i piaszczysty poligon pokryty był półmetrową warstwą białego puchu, pod którą czaiła się pokrywa lodowa i dalej wilgotny, grząski piach. To nie wszystko, gdzieniegdzie pod tymi wszystkimi warstwami schowały się jeszcze twarde garby i koleiny, wytrącające zawieszenie z kontenansu w najmniej spodziewanych momentach.

Zaczynam od ciężarówki. Gdyby kabinę zawieszono jeszcze wyżej, musiałbym do niej wjechać windą. W środku atmosfera jak z samochodu osobowego, ciepło, miło... tylko tych 16 biegów, półbiegi, wielkie pokrętło sterujące napędami... doktorat można napisać. Rusza z miejsca ze spokojem, widać, że zawieszenie wchłania nierówności tak skutecznie, że odnoszę wrażenie, iż MAN nie pokonuje dołów i górek poligonu, tylko walcuje je na płasko. Nie da się jednak ukryć faktu, że jest bardzo ciężki. Raz, gdy próbuję ciaśniej skręcić w mieszaninie piachu i rozjeżdżonego śniegu, wywrotka grzęźnie. Szybko wygrzebuję się z pułapki dzięki blokadom mostów. Trzeba pamiętać o masie, podobnie jak o gabarytach, które sprawiają, że jazda leśnym duktem przypomina manewrowanie motorówką w basenie pływackim dla dzieci.

Kolej na Suzuki. Ku mojej uldze wóz, po załączeniu przyciskiem napędu na cztery koła, rusza do przodu jak sarna do paśnika. Mały rozstaw osi i dość wysoko położony środek ciężkości zmuszają kierowcę do błyskawicznych reakcji, ale Jimny, śmiejąc się ukradkiem z dużo większego kolegi, bez wysiłku ślizga się po szczytach nierówności. Dokładnie taka sama technika była konieczna przy terenowej jeździe poprzednikiem Jimny’ego, modelem Samurai: utrzymać pęd niczym surfer na szczytach fal. To działa! Najmniejszy terenowy samochód sprzedawany w Polsce to nie zabawka - choć łatwo go zlekceważyć. Przejechał przez wszystkie przeszkody wcześniej pokonane przez wywrotkę MAN. Wystarczy zainwestować w komplet opon terenowych i kurs jazdy w terenie, miłe panie. A MAN? Pojechał zarabiać na siebie. Tego Suzuki Jimny już nie potrafi.