- Donald Trump chce odwołania "obowiązku posiadania samochodu na baterie"
- Dekret prezydencki mówi też zniesieniu barier w dostępie do tradycyjnych samochodów benzynowych
- Trump chce likwidacji "niesprawiedliwych" dotacji dla samochód elektrycznych
Przekonanie Donalda Trumpa o samochodach elektrycznych i szeroko pojętej elektromobilności jest z grubsza zbieżne z tym, co sądzi o autach na prąd przeciętny biały Amerykanin z Teksasu. Większość z nich (ok. 60 proc.) deklaruje, że nigdy, przenigdy nie splami się kupnem samochodu na baterie. Benzyna rządzi. Z myślą o tych ludziach powstał jeden z dekretów opublikowanych pierwszego dnia prezydentury Trumpa. Samochody benzynowe mają wrócić do łask... systemu podatkowego.
Dokument ten wprost odnosi się do zakończenia państwowego wsparcia dla rozwoju elektromobilności. W największym skrócie: koniec dopłat do elektryków i koniec ograniczeń dla samochodów spalinowych.
Donald Trump: niech każdy ma taki samochód, jak sobie chce
Postanowienia dotyczące samochodów znajdziemy w dekrecie zatytułowanym "Uwolnić amerykańską energię" opublikowanym już 20 stycznia 2025 r. Z niego dowiadujemy się, że jednym z elementów strategii amerykańskiej administracji ma być
wyeliminowanie „obowiązku posiadania pojazdów elektrycznych (EV)” i promowanie swobodnego wyboru konsumentów, który jest niezbędny dla wzrostu gospodarczego i innowacji, poprzez usuwanie barier regulacyjnych w dostępie do pojazdów silnikowych;
Prezydent USA chce usunięcia ulg podatkowych dla samochodów elektrycznych
Dekret prezydencki, co warto zauważyć, napisany jest bardzo ogólnie. Mówi o "zapewnieniu równych reguł gry dla konsumentów w zakresie wyboru pojazdów", przewiduje zakończenie "w stosownych przypadkach" zwolnień z ograniczeń emisyjnych w poszczególnych stanach dla samochodów napędzanych benzyną.
Donald Trump domaga się też "rozważenia likwidacji niesprawiedliwych subsydiów i innych źle pomyślanych, narzuconych przez rząd zakłóceń rynku, które faworyzują pojazdy elektryczne względem innych.
Donald Trump: samochody w USA mają być tańsze i łatwiej dostępne dla każdego. I nie tylko one nie muszą już być "eko"
"Wolnościowe" postulaty prezydenta USA mają na celu likwidację kosztownych barier czy też wymagań ekologicznych, które sprawiają, że samochody i inne rzeczy są drogie. Co ciekawe, Donald Trump mówi o konieczności zapewnienia wolnego wyboru także w odniesieniu do innych, różnorodnych dóbr i urządzeń, włączając w to żarówki, zmywarki, pralki i inne rzeczy.
Ciekawe, co na to Elon Musk, który produkuje samochody elektryczne marki Tesla? Być może Musk zakłada, że w USA zwolenników samochodów tej marki i tak nie zabraknie, a może nikt nie traktuje całkiem serio prezydenckich, dość ogólnych dekretów? Bez wątpienia jednak wśród inwestorów zaangażowanych w nowoczesne eko-technologie zapanowała niepewność.
Znamienne, że to właśnie USA należą do krajów najbardziej narażonych na efekty zmiany klimatu i – teoretycznie – to właśnie Amerykanom powinno szczególnie zależeć na spowolnieniu globalnego ocieplenia. Rekordowym pożarom i niewidzianym wcześniej falom mrozów nie za bardzo da się przeciwdziałać za pomocą prezydenckich dekretów.
Dekret to nie ustawa. Na czym polega różnica?
Jakkolwiek dekret prezydencki w USA ma moc sprawczą, to poszczególne stany USA mają możliwość podważania ich postanowień na drodze sądowej. Ponadto – w odróżnieniu od ustaw – dekret prezydencki może być zniesiony innym dekretem prezydenckim niemal z dnia na dzień. Przykład to choćby hurtowe odwoływanie dekretów byłego prezydenta USA Joe Bidena przez Donalda Trumpa w pierwszych godzinach urzędowania.
Bez wątpienia jednak dobre czasy dla elektromobilności w USA się kończą, a przynajmniej zostają zawieszone.