• Lepiej wstrzymać się z kupnem auta na prąd. Dopłaty proponowane przez ministerstwo energii nie weszły jeszcze w życie!
  • Polskie dopłaty mają być dwa razy wyższe niż niemieckie, a koszt dla budżetu państwa w przeliczeniu na jedno auto – cztery razy wyższy
  • Dopłaty do ceny samochodu to za mało, by rozruszać rynek

W praktyce polski rząd zamierza dopłacać do samochodów elektrycznych 4 razy więcej niż niemiecki. Niemcy doszli do wniosku, że optymalna dopłata wyniesie 4000 euro, jednak budżetu nie stać na aż taką rozrzutność. Dlatego porozumiano się z importerami i producentami: wy obniżycie cenę aut o 2000 euro, my dołożymy 2000 euro i w sumie będzie 4000 – to już coś. Do hybryd plug-in (z wtyczką) dopłata rządowa w Niemczech wynosi 1500 euro. Na program dopłat, który ruszył w połowie 2016 roku, przeznaczono 600 milionów euro. Do końca stycznia 2019 (przez 2,5 roku) udało się wydać jedną trzecią tej kwoty. Z dofinansowania skorzystało niecałe 63 tys. kupujących auta elektryczne, 35 tys. nabywców hybryd plug-in oraz 43 (czterdziestu trzech) aut zasilanych ogniwami paliwowymi. Do wzięcia (stan na 31 stycznia 2019 roku) jest jeszcze 405 milionów euro. Kolejek nie ma.

Nie wsparcie lecz... odszkodowanie

Słuszną linię ma nasza partia, że oferuje (tzn. planuje zaoferować) aż 8300 euro (36 tys. zł) dopłat do elektryków, gdyż ten rodzaj dotacji można w Polsce śmiało potraktować nie jako wsparcie zakupowe, lecz jako odszkodowanie. Jest jasne, że kupującym elektryki w Polsce należy się więcej pieniędzy niż w Niemczech, bo ten, kto kupi samochód elektryczny w Hamburgu, może od biedy wybrać się nim choćby do Berlina i jeszcze wrócić tego samego dnia, ładując auto na stacji benzynowej w przerwie na kawę. Jeśli ktoś chciałby swoim elektrycznym Nissanem czy „beemką” wybrać się z Warszawy do Kielc, no to raczej musiałby zostać tam na noc... albo na dwie. Ale np. do Krakowa z Warszawy, owszem, da się dojechać na prądzie, byle nie przez Radom, bo jak przez Radom, no to po drodze nie będzie gdzie doładować baterii.

Pytanie: ile będzie kosztował prąd?

Wraca odwieczne pytanie: co musi być najpierw – jajo czy kura, samochód czy możliwość naładowania baterii? Albo inne (mogą być tego ciekawi niektórzy potencjalni nabywcy samochodów elektrycznych): czy cena prądu pozostanie na stabilnym poziomie, czy też skokowo wzrośnie, np. za rok albo za miesiąc; czy za pustą jak na razie ustawą o zamrożeniu cen energii elektrycznej pójdą jakieś rozporządzenia, które sprawią, że ustawa faktycznie wejdzie w życie? Czy da się jakoś obniżyć koszty szybkiego ładowania, zwalniając operatorów stacji z horrendalnych opłat za samo przyznanie mocy?

Optymalizacja podatkowa: do tego elektryki się nadają

Nie miejmy więc pretensji do firm, które zoptymalizują sobie podatki przez kupno samochodu na prąd, nie zazdrośćmy najbogatszym, którzy dostaną 36 000 zł dotacji z budżetu państwa. To nie tyle pomoc, co właśnie forma odszkodowania za to, że kupują sobie kłopot. Warunki biznesowe są takie, że nikt rozsądny nie rwie się dziś do stawiania publicznych stacji szybkiego ładowania, a nawet jakby chciał, to nie ma wielu dostępnych lokalizacji, w których byłoby się do czego podłączyć. Niby państwowe firmy pieniędzy nie liczą (więc może zbudują część obiecanej infrastruktury dla aut na prąd), ale przesadzać z nierentownymi inwestycjami też nie powinny. W końcu nie wiadomo, kiedy do panów prezesów zapuka CBA.