• To był bardzo mroźny dzień, co oznaczało wiele problemów na kolei. Pociąg jadący z Obornik musiał zatrzymać się w Poznaniu ze względu na zamarzniętą zwrotnicę
  • O tym, że wciąż tam stoi, nie wiedział nastawniczy, który zerwał plombę awaryjnej przekładni, ani maszynista, któremu umożliwił dalszą jazdę
  • Pociągi się zderzyły, jeden z wagonów się wykoleił, ostatni rozpadł się na dwie części. Zginęło osiem osób, w tym dzieci
  • "Osoby mniej ranne, oszalałe z przerażenia, wychodziły o własnych siłach, by rozpaczliwie wołając »Jezus, Maria!«..., uciekać w panice od miejsca katastrofy, byle najdalej od rozczapierzonych macek widma śmierci" — relacjonowała "Gazeta Szamotulska"
  • Więcej takich historii znajdziesz na stronie głównej Onetu

15 grudnia 1933 r. był silny mróz, temperatura spadła prawie 20 st. C poniżej zera, co prowadziło do opóźnień. Po godz. 6.30 z Obornik do Poznania wyruszył pociąg. Niecałą godzinę później został zatrzymany w Poznaniu przed semaforem przy ul. Poznańskiej ze względu na zamarznięcie zwrotnic. Maszynista czekał na sygnał do wjazdu.

Od strony Krzyża Wielkopolskiego w tym samym czasie jechał pociąg z Wronek. Wjechał na ten sam tor, został tam wpuszczony przez nastawniczego z Jeżyc — Franciszka Wawrzyniaka, który myślał, że automatyczne urządzenie, sterujące semaforem zamarzło i przestało działać. Sądził, że pociąg, który jechał wcześniej, już jest na dworcu i zerwał plombę awaryjnej przekładni, dając w ten sposób maszyniście sygnał do kontynuowania jazdy. Pociąg z Rogoźna wciąż czekał, maszyny dzieliło zaledwie kilkaset metrów.

"Z rozbitych wagonów poczęły się wydobywać jęki"

Maszynista pociągu z Wronek Walenty Niedzielski niewiele widział we mgle. Stojący przed nim pociąg zauważył na późno. "Nie widząc otoczonego kłębami pary pociągu z Rogoźna, wjechał na niego z całym impetem z tyłu" — relacjonował "Kurier Poznański". Jedynie dwóch uczniów gimnazjum im. Adama Mickiewicza zauważyło nadjeżdżający pociąg i wyskoczyło przez okno, co ich uratowało. Wagony runęły kilkanaście metrów w dół, jeden się wykoleił, inny zawisł na skarpie, ostatni wagon rozpadł się na dwie części.

"Kurier Poznański" 16 grudnia 1933 r. Foto: Wielkopolska Biblioteka Cyfrowa / Domena publiczna
"Kurier Poznański" 16 grudnia 1933 r.

"Rozległy się przeraźliwe krzyki i wołania o pomoc. Z rozbitych wagonów poczęły się wydobywać jęki, a z pociągu wybiegli napół oszaleli pasażerowie. Przed pociągiem rozgrywały się iście dantejskie sceny. Kilkuletnie dzieci, przerażone w najwyższym stopniu, gubiąc torby szkolne, czapki i okrycia, uciekały w śniegiem pokryte pola, byle się znaleźć jak najdalej od strasznego, krew w żyłach mrożącego widoku" — opisywał "Kurier Poznański".

"Osoby mniej ranne, oszalałe z przerażenia, wychodziły o własnych siłach, by rozpaczliwie wołając »Jezus, Maria!«..., uciekać w panice od miejsca katastrofy, byle najdalej od rozczapierzonych macek widma śmierci. [...] Pędzili na oślep, przed siebie, mimo nawet ciężkich ran" — relacjonowała "Gazeta Szamotulska".

Rozległ się huk, który usłyszało dwóch przechodzących obok strażaków. Ruszyli na pomoc, jeden z nich zaalarmował oddział miejskiej straży pożarnej. Wozy strażackie były na miejscu w ciągu trzech minut. Wkrótce w akcji brali też udział ratownicy pogotowia, policja, saperzy, wojsko. Pierwszych rannych zaczęto przenosić do niedokończonego gmachu cyrku "Olympia" przy ul. Poznańskiej i gmachu Ubezpieczalni Krajowej przy narożniku ul. Mickiewicza.

"Podniosłem się o własnych siłach i zacząłem iść ku gromadce ludzi, którzy się zbiegli. Ludzie cofnęli się ze zgrozą, miałem zakrwawioną całą głowę... Nadjechał samochód ciężarowy, zatrzymał się i zabrał mnie do szpitala..." — mówił "Ilustracji Polskiej" 20-letni Władysław Lehmann z Chludowa, który jechał ostatnim wagonem.

"Kurier Poznański" 16 grudnia 1933 r. Foto: Wielkopolska Biblioteka Cyfrowa / Domena publiczna
"Kurier Poznański" 16 grudnia 1933 r.

"Szloch i łkanie wstrząsały teraz całym współczującym tłumem"

W katastrofie na poznańskich Jeżycach zginęło osiem osób, według różnych źródeł 40-70 osób zostało rannych. "Szloch i łkanie wstrząsały teraz całym współczującym tłumem publiczności" — pisał "Dziennik Poznański" o pogrzebie ofiar 19 grudnia. Kondukt liczył 30 tys. osób.

Zginęły również dzieci: "Jechały, zachowując się, jak zawsze, radośnie i hałaśliwie. Jechały do szkół po skarby wiedzy. Troje z nich zabrała już jakże przedwczesna śmierć. Cały dziesiątek został poraniony lżej i ciężej. Niektóre walczą jeszcze ze śmiercią, innym grozi kalectwo" — opisywała poznańska gazeta.

Dziennikarze pisali też o osobach, które miały wyjątkowe szczęście, m.in. o uczniu, ze szkoły wydziałowej im. Berwińskiego, który "wybiegł z rozbitego pociągu i pobiegł do szkoły". Dopiero tam zauważono, że jest ranny.

Pechowym pociągiem jechał też nauczyciel jednego z poznańskich gimnazjów. Wsiadł do ostatniego wagonu, ale ponieważ było tam zbyt zimno, przeniósł się na przód składu. To go uratowało.

Za winnego katastrofy został uznany nastawniczy Franciszek Wawrzyniak. Bronił go młody adwokat Stanisław Hejmowski, który dwie dekady później bronił robotników, biorących udział w protestach w czerwcu 1956 r. Jednak w 1933 r. dopiero zaczynał karierę, i jego klient trafił do wiezienia na cztery lata. Maszynista Niedzielski został uniewinniony.

Źródła: TVN24, Poznań. Nasze miasto, epoznan.pl