• Brakuje kierowców mających dobre samochody, wielu z nich w ostatnich miesiącach zmieniło branżę
  • Kierowcy pracujący dla korporacji często oszukują swoich pracodawców
  • Korporacje, korzystając ze specjalnego oprogramowania, selekcjonują klientów na lepszych i gorszych
  • Z jednego "konta kierowcy" w korporacji korzysta czasem kilka osób, nierzadko obcokrajowców, którzy nie mają predyspozycji i minimalnych kwalifikacji do wożenia klientów
  • Więcej takich tekstów znajdziesz na stronie głównej Onetu

Oszukują i manipulują już prawie wszyscy: korporacje kierowców, kierowcy zatrudniających ich pracodawców. Specjalne algorytmy przydzielające kursy faworyzują jednych kierowców kosztem innych, ale też klientów dzielą na takich, którzy muszą być obsłużeni i na takich, których można wystawić do wiatru. Nie zdziwcie się, jeśli zamiast Toyoty Corolli, która miała po was przyjechać, pod wskazanym adresem pojawi się 20-letni, pomalowany sprejem Fiat prowadzony przez brodacza, który na migi poprosi cię o wpisanie adresu docelowego w nawigacji.

Jeden kierowca – pięciu sobowtórów?

Przyjechał Mercedes zamiast Skody Foto: Auto Świat
Przyjechał Mercedes zamiast Skody

Czwarta rano z minutami, Warszawa. Młody człowiek musi dostać się na lotnisko, zamawia przez aplikację przejazd Uberem. W telefonie wyskakuje informacja: twój kierowca to Sanan, który "ma za sobą ponad 50 pięciogwiazdkowych przejazdów". To uspokajające, skoro ma tyle dobrych opinii, to raczej pewny gość. Sanan ma podjechać Skodą Fabią o numerach zaczynających się od WPI. O wyznaczonej porze pod wskazany adres podjeżdża jednak nieprawdopodobnie podrapany, zardzewiały, na oko ponaddwudziestopięcioletni Mercedes. – "Pan wsiadać śmiało, nie bać się". Nie wiadomo, czy to kolega Sanana, który dorabia z jakichś powodów nieoficjalnie na konto swojego przyjaciela, czy też sam Sanan, który jednak Fabię wypożyczył tylko do pokazania Uberowi, a naprawdę kupił za 3 tys. zł Mercedesa "o trzy ćwierci od śmierci" i wozi nim ludzi. Auto oczywiście nieoznakowane, ale gdy musisz dostać się na lotnisko, szczegóły tracą na znaczeniu.

Zamaskowana S-klasa, ale z taksometrem

Znów Warszawa. Stały klient firmy Sawa Taxi zamawia przejazd przez aplikację. Po chwili dowiaduje się, jakie auto i w jakim kolorze pojawi się pod wskazanym adresem. Skoda Octavia. Podjeżdża jednak całkiem świeży jak na taksówkę Mercedes klasy S. Nieoznakowany, ale z taksometrem. "Pan czeka na taksówkę? – przez uchylone okno pyta kierowca – Byłem niedaleko, to podjechałem" – oznajmia. Tym razem miło zaskoczony klient najwyraźniej załapał się na przejazd premium. Zwykle zamawia długie kursy, nie robi problemów, płaci kartą pracodawcy – to zapewne dlatego.

Dalsza część tekstu pod materiałem wideo

50 minut czekania – to i tak dobrze

Ta sama korporacja, przejazd z centrum miasta. Tym razem inny stały klient firmy ma mniej szczęścia. Na przyjazd samochodu czeka 50 minut, chociaż się spieszy. Gdyby z góry wiedział, że tak będzie, pojechałby metrem, a potem próbował złapać pociąg SKM. "Brakuje kierowców – tłumaczy taksówkarz, który w końcu dojechał – w czasie pandemii nie było co robić, wielu kolegów rzuciło tę robotę i teraz jeździ na tirach. Więcej pieniędzy i mniej stresu, tylko rzadziej jesteś w domu. Dla niektórych to zaleta".

Okazuje się, że część kierowców odeszła także z powodu wyśrubowanych norm związanych z samochodami. Korporacje chciałyby, aby kierowcy mieli nowe samochody, najlepiej gdyby wzięli je w leasing albo wynajęli, korzystając z pośrednictwa firmy, która zapewnia im klientów. Aby ułatwić kierowcom podjęcie decyzji o zmianie samochodu, niektórzy tak zaprogramowali algorytmy oferujące kierowcom kursy, że ci, którzy mają nowe samochody, dostają znacznie więcej ofert. Ci, którzy mają stare auta, choćby i przyzwoite, zarobić mogą tylko w godzinach szczytu albo wtedy, gdy z jakichś powodów brakuje taksówek.

Efekt tych działań jest jednak odwrotny od zamierzonego: jeszcze więcej kierowców rzuciło papierami, przeniosło się do mniej wymagających korporacji, jeździ "na Uberze" albo całkiem zmieniło zawód. Zwłaszcza teraz inwestowanie w nowy samochód wiąże się z wysokimi kosztami, a ceny przejazdów są dość niskie.

Kierowcy, którzy wciąż jeżdżą, mówią, że małą cegiełkę do tragedii, jaka panuje na rynku, dołożyła wojna w Ukrainie. Ukraińców zastąpili kierowcy z egzotycznych krajów – z dalekich republik Federacji Rosyjskiej, z Afryki. Jeżdżą byle jak i byle czym, nie spełniając nawet minimalnych przecież wymagań obowiązującego prawa. Często nie mają zalegalizowanego w Polsce pobytu.

Zostawił mnie na skrzyżowaniu

"Mnie raz Pan Uber wysadził na środku ruchliwego skrzyżowania, bo musiał skręcić w lewo" – skarży się Rafał. "Byłem tak zaskoczony, że wychodząc z auta, prawie wszedłem pod autobus". Nie ma się co dziwić – skręt w lewo to trudny manewr, najlepiej się do niego przygotować zawczasu...

Na taksówkę przesadnie nie licz – będzie albo nie będzie

Najgorsze jednak jest to, że zamawiając taksówkę w normalnej korporacji, choćby z trzygodzinnym wyprzedzeniem, nie ma pewności, że przyjedzie. Kursy są odwoływane w ostatniej chwili, a klienci, którzy wiedząc z wyprzedzeniem o problemie, mogliby załatwić sobie alternatywny transport, zostawiani są na lodzie. Dotyczy to zarówno kursów zamawianych telefonicznie jak i przez aplikacje.

Taksówkarz: "Jeśli chodzi o aplikacje, to gdy brakuje taksówek, algorytm w naszej firmie sprawdza od razu historię przejazdów klienta. Jeśli ktoś zamawiał dotychczas przejazdy za 20-30 zł, jest ostatni w kolejce. Jeśli klient ma na koncie przejazdy po 80-100 zł, wtedy ma serwis premium. Tzn. taki, jak każdy jeszcze do niedawna. Obecnie premium oznacza, że taksówka przyjedzie zgodnie z zamówieniem".

Okazuje się też, że są dzielnice, z których firmy nieformalnie się wycofują. Po prostu nie ma ludzi. Zamówienie zostanie przyjęte, jeśli przez przypadek ktoś zamówi kurs pod pobliski adres. W praktyce: w jednej dzielnicy czekasz 15 minut, a w drugiej 50 minut. W tym drugim wariancie operator zakłada, że w zakładanym czasie w okolicy pojawi się wolna taksówka, ale pewności mieć nie może. Nikt nie pojedzie po klienta specjalnie z Centrum na Bielany – na to nie ma co liczyć.

Taksówka, że strach wsiadać

W zaistniałej sytuacji – gdy za kierownice taksówek lub "produktów taksówkopodobnych" wsiada, kto chce, realnie bez jakiejkolwiek kontroli, zdarzają się nieszczęścia, napaści, gwałty. Teraz jednak to nie taksówkarze są ofiarami, a ich klienci. Znikła nawet presja ze strony uczciwych zawodowców nakładana niegdyś na tzw. przewozy osób: starzy taksówkarze nie mają interesu tak jak jeszcze kilka lat temu, by wyłapywać "lewe" przewozy, bo sami roboty mają w bród, zwłaszcza jeśli dysponują dobrym samochodem. A i ścigać podejrzanych kierowców jest trudniej, zwłaszcza jeśli poruszają się starymi, nieoznakowanymi samochodami, które w żaden sposób nie przypominają pojazdów służących do zarobkowego wożenia ludzi. No i – to kolejna rzecz – teraz taksówkarz to zawód właściwie otwarty, każdy, kto chce to robić legalnie, to może, bo wymagania nie są wyśrubowane. Oficjalnie – nie dotyczy to jednak niektórych postojów tak jak w czasach słusznie minionych – ceny przewozów też spadły. Tzn. nie wzrosły, tak jak powinny, z powodu drożejących paliw i innych kosztów.

Właśnie coraz bardziej odczuwamy tego efekty.