Wychodząc naprzeciw rozwojowi techniki, już od kilku lat policjanci drogówki mają na swoim wyposażeniu terminale płatnicze. Dzięki temu kierowcy w przypadku ukarania ich mandatem karnym mogą od razu uiścić należność. Ale jak pokazuje historia jednego z kierowców, nawet terminal może być powodem zamieszania.

Swoją historię opisał na Twitterze jeden z kierowców ze Szczecinka. Mężczyzna, wracając do domu z Koszalina, został "namierzony" przez policjanta radarem i za zbyt szybką jazdę ukarany mandatem w wysokości 300 zł oraz 4 punktami karnymi. Kierowca nie kwestionował swojej winy i zapłacił za wykroczenie swoją kartą. Ale jakże ogromne było jego zdziwienie, gdy po dotarciu do domu zauważył, że na dachu auta leży terminal płatniczy.

Sytuacja była o tyle zaskakująca, że od miejsca ukarania do swojego domu kierujący przejechał ok. 70 km. Jak napisał bohater zdarzenia, terminal zwrócił, tyle że na komendzie w Szczecinku. Rozmawiający z kierowcą policjant nie tylko nie mógł uwierzyć, że urządzenie nie spadło podczas jazdy, lecz także zaskoczony był tym, że ukaranemu kierowcy chciało się podjechać na policję, aby zwrócić terminal. W dalszej rozmowie policjant stwierdził, że ukarany kierowca musi płynnie jeździć i mało hamować, skoro urządzenie nie spadło z dachu na tak długim dystansie.