• Coraz więcej ukraińskich kierowców ciężarówek pracujących w polskich firmach bierze urlopy i wyjeżdża walczyć na Ukrainie
  • Szacuje się, że już przed wybuchem wojny na Ukrainie w polskiej branży transportowej brakowało od 120 do nawet 200 tys. kierowców
  • Być może niedługo stracimy także cześć kierowców z Białorusi i Rosji
  • Atak Rosji na Ukrainę — tu znajdziesz najnowsze informacje

Na Ukrainie rozgrywa się prawdziwa tragedia. Kraj walczy z rosyjskim agresorem wszystkimi dostępnymi siłami. Do kraju wraca też coraz więcej obywateli Ukrainy pracujący w Polsce. Duża rzesza z nich to kierowcy ciężarówek w polskich firmach transportowych.

"Przewoźnicy tracą kierowców: jeśli przed rosyjską inwazją tiry z polską rejestracją prowadziło ok. 105 tys. Ukraińców, to według Związku Pracodawców Transport i Logistyka Polska (TLP) 25–30 proc. z nich już wystąpiło o bezpłatne urlopy, by wrócić do kraju. Sytuacja robi się bardzo poważna" – wyjaśnia w rozmowie z "Rzeczpospolitą" Maciej Wroński, prezes TLP.

Mirosław Ganiec, redaktor naczelny TSL Biznes, wyjaśnił nam, jak doszło do tego, że polskimi ciężarówkami coraz częściej jeżdżą Ukraińcy, Białorusini i obywatele innych krajów ze Wschodu.

"To efekt nałożenia się kilku czynników. Po pierwsze polski rynek transportu rozwinął się bardzo dynamicznie, bowiem polscy przewoźnicy okazali się jednymi z najskuteczniejszych w kwestii oferowania efektywnego, wydajnego, a przy tym rozsądnego cenowo transportu na wysokim poziomie. Aktualnie polskie firmy odpowiadają za około jedną trzecią wszystkich transportów międzynarodowych na terenie Europy!

Po drugie, ciekawa kiedyś praca kierowcy, która pozwalała podróżować po niedostępnej Europie, stała się już mniej atrakcyjna dla młodego pokolenia. Nie pomagały nawet coraz wyższe zarobki. Te z kolei okazały się bardzo kuszące dla Ukraińców i Białorusinów (według danych TLP w Polsce pracuje ok. 20 tys. białoruskich kierowców). Stąd w polskim transporcie powstał ciągły niedobór kierowców, który w pewnej części zaspokajają właśnie kierowcy zza wschodniej granicy.

Niestety, tocząca się właśnie wojna dodatkowo poważnie zaburzyła i tak kiepską sytuację w branży – wielu kierowców z Ukrainy postanowiło wrócić do kraju i walczyć.

Ukraińscy kierowcy, pracując w polskich firmach, dość rzadko "ściągali" do naszego kraju swoje rodziny. Praca kierowcy międzynarodowego i tak oznacza, że przez większość czasu nie ma go w domu. Więc najczęstszym modelem był taki, gdzie albo ukraiński kierowca jest osobą bez stałego związku (tacy najszybciej zaciągają się jako ochotnicy do walki), albo cała rodzina kierowcy pozostawała na Ukrainie, a on pracował w Polsce, czy Europie przez cztery tygodnie życia w trasie, po czym wracał na tydzień do domu. Ta grupa kierowców wraca teraz w swoje strony, by wspomóc rodziny lub włączyć się w działania lokalne. Niestety nikt z nas nie wie, jak długo potrwa wojna na Ukrainie" - wyjaśnia Ganiec.

Jest też problem z Białorusinami i Rosjanami

To jednak nie koniec kłopotów, bo problem pojawia się także z całkiem liczną grupą kierowców z Białorusi, oraz z Rosji. W tym pierwszym przypadku kierowcy z Białorusi muszą co pewien czas pojawić się w Mińsku po wizę, a w aktualnej sytuacji nie wiadomo, już czy wrócą. Z drugiej strony, jak wyjaśnia w rozmowie z "Rzeczpospolitą" Wroński, Polacy nie chcą jeździć na Białoruś, ani do Rosji – te kierunki obsługują aktualnie głównie kierowcy z Białorusi. Do tego dochodzi jeszcze problem z kilkudniowymi postojami w kolejce na przejściach granicznych z Białorusią.

Z kolei Rosjanie pracujący u polskich przewoźników – według danych TLP w Polsce pracuje ich ok. 2,5 tys. – coraz częściej spotykają się z niechęcią przeradzającą się w problemy z m.in. z obsługą czy tankowaniem, a także incydentami na parkingach.