Ryszard Żyszkowski (ur. w styczniu 1941 r.) do sportu samochodowego trafił dość późno, pod koniec lat 60., w wieku 26 lat. Początkowo startował Fiatem 600, następnie Fiatem 850 i Fiatem 1500. Podobnie jak wielu ówczesnych kierowców rajdowych zaczynał od rajdu Monte Kalwaria. Potem przyszły starty z Adamem Smorawińskim w Rajdzie Monte Carlo i z Robertem Muchą w Rajdzie Akropolu (1972 r.).
W kilku rajdach pilotował też Sobiesława Zasadę. Po latach wspominał, że właśnie Pan Sobiesław przekazał mu największą wiedzę z zakresu pilotowania.
Ryszard Żyszkowski w 1974 r. brał udział w dużej wyprawie statkiem Batory na rajd do USA, która miała promować wśród amerykańskiej Polonii Polskie Fiaty 125p. Oto jak wspominał tamte czasy: „Muszę przyznać, że dzięki rajdom miałem bardzo ciekawe życie. Pomijam aspekty czysto sportowe, ale przecież zwiedziłem kawał świata, poznałem interesujących ludzi, a co przeżyłem... Ot choćby podczas rejsu Batorym do USA. Przez pierwszy tydzień to była zabawa do białego rana. Później już nie mieliśmy siły i rzeczywiście szybko znikaliśmy w kajutach. Przy wysiadaniu w Montrealu były prawdziwe dramaty, bo przez prawie dwa tygodnie rejsu narodziły się miłości, a tu trzeba się było rozstać. Pamiętam też że, jak wysiadałem, to od załogi dostałem kawał suchej kiełbasy (Batory miał własną masarnię). Niestety, nie cieszyłem się nią długo, bo kanadyjski celnik mi ją zabrał. Nie muszę chyba dodawać, że jej nie wyrzucił...” W rajdzie w USA załoga Mucha-Żyszkowski zajęła 3 miejsce w swojej klasie i 6 w klasyfikacji ogólnej.
Za oceanem Ryszard Żyszkowski partnerował Robertowi Musze (PF 125p) oraz Adamowi Smorawińskiemu (Porsche 911). W jego karierze nie zabrakło również startu w Rajdzie Safari i oczywiście w europejskich zawodach. „Start w Monte Carlo to było wyzwanie – wspominał – bo rajd był trudny, ale jednocześnie nobilitacja. W końcu to Monte Carlo".
Oto zabawna anegdota związana ze startem w Rajdzie Monte Carlo, jaką kilkakrotnie przypominał Pan Ryszard: "Ruszamy z kraju na zawody, a mój kierowca (Robert Mucha) pakuje do auta paterę i puchar. Pytam się go, po co mu to. On na to: Jakbyśmy spotkali się z księciem, to mu to damy na pamiątkę. Ja odpowiadam, że przecież tam jedzie się odbierać takie trofea. A on jak gdyby nigdy nic: A jak ktoś spojrzy na zdjęcia za 20 lat, to skąd będzie wiedział kto komu to wręczał?.
W swojej karierze pan Ryszard startował Polskimi Fiatami i Polonezami, ale także Porsche 911, Fordem Sierrą i... Lancią Stratos. „Lancia to był z pewnością najwspanialszy samochód, jakim miałem okazję jeździć – wspominał. W nim wszystko było naj... prowadzenie, przyspieszenie, a nawet ryk silnika".
Oto dalszy ciąg wspomnień: „Podczas treningu we Francji jechaliśmy z Andrzejem Jaroszewiczem treningówką. Po opisie dostaliśmy wreszcie prawdziwą wersję rajdową. To, co działo się później, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Przyspieszenie i ryk silnika tak mnie zaskoczyły, że wtedy pierwszy i jedyny raz pomyślałem: co ja tutaj robię, po co mi były te rajdy? Wąskie drogi, obok nich przepaście, my gnamy tym potworem, a za naszymi plecami pełny bak paliwa. Przecież jak coś pójdzie nie tak, to już po nas. Tak, Stratos był z pewnością najbardziej ekscytującym samochodem, jakim miałem okazję startować”.
W czasach PRL największym szczęściem dla zawodnika była jazda dla zespołu fabrycznego FSO. To był prawdziwy team, który pod względem organizacji nie ustępował zagranicznym zespołom. O nic nie trzeba się było martwić, auta były profesjonalnie przygotowane, hotele zarezerwowane.
„W latach 90. stworzono profesjonalny team, gdy startowałem z Marianem Bublewiczem – wspominał Pan Ryszard. Niestety, przyszedł rok 1993 i nieszczęsny zakręt na Rajdzie Dolnośląskim (wypadek Coswortha 4WD prowadzonego przez Mariana Bublewicza z pilotem Ryszardem Żyszkowskim. Kierowcy nie udało się uratować – red. AŚ). Dlaczego tak się stało? Nie ma się co doszukiwać, że było ślisko, że trasa źle przygotowana. Po prostu tam było za szybko, a do tego dołączył pech, że trafiliśmy w to drzewo. Po tym próbowałem jeszcze startować, ale ponieważ nie miałem szans na czołowe lokaty, zrezygnowałem i przeszedłem na sportową emeryturę”.
Z Marianem Bublewiczem Ryszard Żyszkowski brał udział w 85 rajdach. W 1996 r. ostatecznie zrezygnował ze startów w rajdach. Związał się wówczas z Toyotą Motor Poland, pomagał m.in. podczas prezentacji nowych modeli samochodów, organizował też próby sportowe dla dziennikarzy motoryzacyjnych i dilerów.
Wszyscy, którzy znali Rysia (tak nazywali Go znajomi), byli urzeczeni jego życzliwością, chęcią pomocy i spokojem. Każda wizyta w Toyocie przy okazji odbierania lub oddawania auta testowego kończyła się zazwyczaj dłuższą pogawędką i ploteczkami o „starych dziejach", rajdach, zawodnikach i samochodach. Teraz, gdy Go zabrakło, Toyota Motor Poland już nie będzie taka jak z Rysiem.
Galeria zdjęć
Był kierowcą i pilotem rajdowym. Zdobył 20 tytułów mistrza Polski, 50 razy był zwycięzcą rajdów w klasyfikacji generalnej.
Ryszard Żyszkowski był pilotem Andrzeja Jaroszewicza. Do Punktu Kontroli Czasu dojechali na trzech kołach. Ostatecznie załoga spadła ze znakomitego 16 miejsca na 53.
Ryszard Żyszkowski odniósł wiele zwycięstw startując z Marianem Bublewiczem samochodem Ford Sierra Cosworth 4x4.
W 1974 roku z Robertem Muchą Fiatem 125p zdobył 3. miejsce w klasie i 6. w klasyfikacji generalnej. W 1976 roku z Adamem Smorawińskim, załoga jadąca samochodem Porsche 911 nie dotarła do mety.
Do startów w rajdach potrzeba było własnych pieniędzy oraz czasu na przygotowanie sprzętu. Remont samochodu Alfa Romeo realizowany był na prywatnym podwórku.
Podczas przejazdu przez rzekę trzeba było otworzyć maskę samochodu i sprawdzić, co zalała woda. Inaczej jechać się nie dało, bo auta nie miały wówczas żadnych zabezpieczeń na takie okoliczności.