- Sprawca śmiertelnego wypadku na Trasie Łazienkowskiej w Warszawie już w przyszłym tygodniu zostanie wydany Polsce
- Mężczyzna, który podejrzewany jest o spowodowanie wypadku, uciekł z miejsca zdarzenia i schronił się w Niemczech
- Prokuratura poinformowała, że Niemcy wyraziły zgodę na przekazanie Łukasza Ż. w ramach procedury ENA
Minęło zaledwie kilkanaście dni od tragicznego wypadku w Warszawie, by sprawa znikła z czołówek w mediach. Przypomnijmy: w nocy na Trasie Łazienkowskiej w Warszawie pijany bandyta drogowy uderzył z dużą prędkością w prawidłowo jadący samochód, w którym jechała rodzina.
Wypadek w Warszawie: brawura, alkohol, matactwo i zwykłe draństwo
Zdarzenie, jakich wiele, ale tylko pozornie. Pomijając ogromną prędkość, z jaką poruszał się volkswagen prowadzony przez Łukasza Ż., bulwersujące są okoliczności towarzyszące temu zdarzeniu. Ekipa jadąca Volkswagenem Arteonem jechała z imprezy, zmierzając prawdopodobnie na drugą imprezę. Byli pijani. Z auta, którym kierował sprawca zdarzenia, wytoczyło się czterech mężczyzn. Kobieta, która została w środku, nie mogła wyjść, gdyż była ciężko ranna – niewykluczone, że do końca życia będzie kaleką.
Świadkowie zeznawali, że pasażerowie Arteona głośno zachęcali kierowcę, aby „spierdalał”. „Jedzie policja, zaraz cię zgarną!” – krzyczeli. Co ten uczynił.
Jednocześnie pijani blokowali dostęp do samochodu świadkom, którzy próbowali ratować leżącą w środku młodą kobietę. Wykombinowali, że gdy ona umrze, oświadczą, iż to ona prowadziła samochód.
W pojeździe, którym jechała rodzina, na miejscu zginął mężczyzna. Jego żona oraz dzieci zostały ranne.
Kierowca uciekł, koledzy pomogli, jak mogli
W kolejnych godzinach po wypadku sprawca kontaktował się z rodziną i znajomymi, informując ich, że wyjeżdża za granicę. Podawał różne kraje, do których zamierzał się udać, próbując zgubić trop. Ktoś mu pomagał.
Tymczasem trwały aresztowania osób zaangażowanych w zacieranie śladów – w tym pasażerów volkswagena. Młodą kobietę, partnerkę Łukasza Ż., pomimo ciężkich obrażeń udało się odratować.
Łukasz Ż. został zatrzymany w Niemczech. Nie zgodził się na przekazanie polskim śledczym
Podejrzany został zatrzymany już kilka dni później w Niemczech – według niektórych wersji sam zgłosił się na policję, jednak nie wyraził zgody na dobrowolną deportację do Polski.
Tymczasem polskie organy ścigania wystąpiły do niemieckich odpowiedników o wydanie podejrzanego. Miał on pecha: uciekł do kraju, który nie będzie go chronił, co szybko stało się jasne. Prawdopodobnie, nie będąc osobą tak zamożną jak inny mężczyzna podejrzewany o spowodowanie śmiertelnego wypadku na autostradzie A1, Łukasz Ż. nie mógł pozwolić sobie na wyjazd np. do Zjednoczonych Emiratów Arabskich, skąd deportacja podejrzanych o spowodowanie przestępstw bywa zatrudniona.
Z komunikatu Prokuratury Okręgowej w Warszawie dowiadujemy się, że strona niemiecka wyraziła zgodę na przekazanie podejrzanego Polsce. Trafi on do naszego kraju już w przyszłym tygodniu.
Grozi mu 12 lat więzienia i szósty już (tak – szósty) zakaz prowadzenia pojazdów. Z pewnością dożywotni.