Już niebawem, bo od 2012 roku, wszystkie nowe opony sprzedawane w Europie będą musiały mieć tzw. etykietę energetyczną. Cóż to takiego? Dla większości z nas nic nowego – przecież kolorowe naklejki informujące o klasie energetycznej znamy już od lat z pralek, żarówek oraz lodówek.

W przypadku ogumienia sprawa nie jest jednak tak prosta, bo energooszczędność to tylko jedno z wielu kryteriów, jakie brane są pod uwagę przy konstrukcji opon. Niestety, na razie uzyskanie niższych oporów toczenia (to parametr podstawowy dla oszczędzania paliwa) okupione jest zwykle pogorszeniem właściwości związanych z bezpieczeństwem jazdy. Dlatego właśnie producenci opon wymogli na twórcach norm, żeby na etykietach energetycznych opon oprócz klasyfikacji efektywności energetycznej oraz danych o poziomie emitowanego hałasu umieszczać również informacje na temat zachowania danego modelu ogumienia w znormalizowanych próbach hamowania na mokrej nawierzchni.

To ważne, bo skonstruowanie opony energooszczędnej nie sprawia problemu – kłopoty pojawiają się, jeśli ma ona być również bezpieczna.

Żadna spośród 14 przetestowanych opon nie spełnia wymogów wystarczających do uzyskania najwyższych not we wszystkich konkurencjach. Modele, które dobrze wypadły w próbach na mokrej nawierzchni, pod względem efektywności energetycznej zajęły końcowe miejsca. Z kolei „specjaliści od oszczędzania paliwa” na mokrej drodze radzą sobie co najwyżej przeciętnie. Zwycięskie opony nie są zaś mistrzami ekologii, ale na drodze wypadają doskonale.