- Unijne władze chcą zaostrzyć zasady badań technicznych aut
- Samochody mają pojawiać się na stacjach diagnostycznych częściej niż dziś. Ale nie w Polsce
- Niemcy krytykują pomysł, twierdząc, że to sposób na wyciąganie pieniędzy i wymuszenie zmiany starszych aut na elektryczne
- Badania techniczne mają być znacznie bardziej szczegółowe niż dotychczas – nowa lista systemów do skontrolowania
- Wraz ze wzrostem wymagań muszą wzrosnąć też ceny. Diagności będą potrzebowali nowego sprzętu do wykonywania przeglądów
Od kilku dni w wielu krajach, ale przede wszystkim w Niemczech, olbrzymie wzburzenie wywołują nowe pomysły Komisji Europejskiej na to, żeby po europejskich drogach jeździło się bezpieczniej i bardziej ekologicznie. Wśród nich znalazła propozycja, żeby we wszystkich krajach UE auta trafiały na stacje diagnostyczne raz do roku. W tym momencie większości Polaków oczy otwierają się ze zdumienia szerzej. To jakaś nowość? To coroczne wizyty na stacjach kontroli pojazdów nie są w Europie normą? Nie, nie są – w większości krajów, także tych, które uchodzą u nas za motoryzacyjnie najbardziej rozwinięte, obowiązkowe przeglądy wykonuje się co dwa lata.
Przeczytaj także: Za wycieraczką auta znalazłem "liścik". Musiałem pilnie pojechać na komendę
Dalszy ciąg artykułu pod materiałem wideoPrzypomnijmy: w Polsce badanie techniczne na stacjach kontroli pojazdów należy przeprowadzać raz w roku, przy czym nowe auta przechodzą pierwsze badanie techniczne po trzech latach od dnia rejestracji, a kolejne badanie jest po dwóch latach – dopiero kolejne mają odbywać się co roku. Dziś tylko auta wyposażone w instalację gazową (LPG) obowiązkowo przechodzą badanie co roku, nawet jeśli są nowe. Nowa propozycja Komisji Europejskiej nie idzie nawet aż tak daleko. Owszem, badania mają być wykonywane raz do roku, ale... dopiero gdy auto ma więcej niż 10 lat!
Niemcy uważają, że to skok na kasę. "Częstsze przeglądy nie poprawiają bezpieczeństwa"
"To kolejny pomysł na zdzieranie pieniędzy z kierowców", "Nowy, szaleńczy pomysł EU to wyłudzanie kasy" – grzmią tytuły w niemieckich mediach. Według wstępnych szacunków, w Niemczech nowe przepisy dotknęłyby aż 47,1 proc. zarejestrowanych tam aut (taki jest udział pojazdów mających więcej 10 lat i więcej) – to niemal 23,5 mln pojazdów. Komentatorzy widzą w tym nie tylko sposób na wyciąganie pieniędzy za przeglądy (w Niemczech przegląd kosztuje ok. 160 euro, czyli ok. 685 zł – nie ma odgórnie narzuconej stawki, między poszczególnymi krajami związkowymi, a nawet sieciami stacji występują niewielkie różnice), ale także na to, żeby przymusić właścicieli starszych aut spalinowych do pozbycia się ich i przesiadkę na elektryczne.
Nam taki argument od razu nie przychodzi do głowy, bo na polskich stacjach diagnostycznych wizyta bez upragnionej pieczątki to rzadkość (dwa-trzy proc. aut nie przechodzi badania), podczas gdy w Niemczech średnio jedno na cztery-pięć aut badania nie zalicza, a przy wysokich cenach robocizny często doprowadzenie pojazdu do stanu, który spodoba się diagnoście, jest po prostu nieopłacalne. Wiele aut trafiło z Niemiec do Polski właśnie dlatego, że nie przeszły tamtejszych przeglądów, albo ich właściciele wiedzieli, że nie warto nawet na taki przegląd jechać. Nawet niewielkie wycieki oleju czy widoczna korozja to często wyrok śmierci dla starszego samochodu.
ADAC już to badał: przegląd raz na dwa lata wystarczy
Do sprawy odniósł się nawet niedawno największy niemiecki automobilklub ADAC: "ADAC krytycznie odnosi się do planów UE. Według klubu skrócenie interwałów testowych nie jest właściwe ani konieczne." – to skrócona wersja stanowiska. Co ciekawe, ADAC powołuje się na zlecone przez siebie badania wykonane przez Wydział Badań nad Wypadkami Drogowymi Uniwersytetu Technicznego w Dreźnie, z których miało wynikać, że skrócenie interwałów między obowiązkowymi badaniami technicznymi nie ma mierzalnego pozytywnego wpływu na bezpieczeństwo drogowe. Na szczęście nikt się nie powołuje na doświadczenia z Polski...
Te zmiany mogą nam się nie spodobać
Czy w związku z tym polscy użytkownicy aut starszych niż 10-letnie mogą spać spokojnie, skoro i tak w dziedzinie częstotliwości badań technicznych jesteśmy w unijnej czołówce? Nie do końca, bo obowiązkowe skrócenie interwałów między obowiązkowymi przeglądami to tylko jedna z proponowanych zmian. Jeśli nowe unijne wymogi wejdą w życie, badania staną się znacznie bardziej szczegółowe. Mowa jest m.in. o obowiązkowej kontroli działania systemów asystujących i układu eCall (automatyczne wzywanie pomocy po wypadku), o dokładniejszych badaniach emisji spalin, w tym o pomiarach emisji cząstek stałych i tlenków azotu, a nawet o sprawdzaniu aktualności i legalności oprogramowania sterowników. Niemieccy eksperci twierdzą, że część z tych dodatkowych badań nie ma sensu, bo nowoczesne auta na bieżąco monitorują się same, a nawet wysyłają dane o nieprawidłowościach, a niektóre wymogi na niemieckich przeglądach już są wyższe od planowanych. Na naszych stacjach jest jednak inaczej – auta (na razie), jak na europejskie standardy, kontrolowane są u nas dosyć pobieżnie.
Na razie wszystkie te proponowane zmiany są w fazie projektów – państwa członkowskie mogą je jeszcze zatrzymać. Powstaje pytanie, czy będą chciały.