Z Kowalczyk Fakt rozmawiał w Falun, gdzie kończył się PŚ. Polka nie wystartowała w ostatnim biegu, który wygrała Marit Bjoergen.

Fakt: - Dlaczego nie chciała pani powalczyć o kolejne zwycięstwo?

Justyna Kowalczyk: - Przyzwyczaiłam ludzi, że walczę do ostatniej kropili krwi i tak jest, ale w momentach, w których nie trzeba tego robić, nie chcę. Mam za sobą 40 ciężkich startów, jestem bardzo zmęczona. Chcę z uśmiechem wyjść na podium po Kryształowe Kule.

To najpiękniejszy dzień w tym sezonie?

- Nie. Było ich dużo. Na przykład moje 30. urodziny. 90 procent gości to byli Norwegowie, ale bez Marit, głównie serwismeni. To był bardzo rozhuśtany sezon, przeżyłam kilka niesamowitych biegów. Teraz najbardziej cieszę się, że będę mieć odrobinę prywatności.

Może pani porównać ten sezon z poprzednimi?

- Nigdy wcześniej tak ciężko nie znosiłam okresu przygotowawczego. Miałam operację kolana, siadły mi łokcie, pękło żebro, sypałam się, a nie chciałem odpuścić z obciążeniami. Byłam cała obandażowana, wyglądałam jak yeti. To był mój najcięższy rok w życiu. Kolanko świetnie się sprawuje, nie planuję kolejnej operacji, ale pojadę do sanatorium.

Mistrzostwa świata to był zawód?

- Liczyłam na więcej niż jeden srebrny medal. Ale znacie innego polskiego sportowca, który cztery razy z rzędu przywozi medal z mistrzostw świata? Byłam w formie lepszej niż wyniki wskazują, ale mam już 11 medali wielkich imprez, 9 kul. Jakoś daję radę, więc dziękuję fachowcom, którzy mówią, że to porażka. A moje sreberko kiedyś zostanie docenione, gdy nie będzie sreberek, ani nawet dziesiątych miejsc.

Co zrobi pani z BMW?

- Samochód spieniężę i pieniądze przeznaczę na dzieci chore na mukowiscydozę. Koszty podatkowe i transportowe pokryję.

Następny sezon to oprócz igrzysk walka o piątą Kryształową Kulę?

- Najpierw od maja do października trzeba ostro popracować, a dopiero potem pogadamy o kuli. A po sezonie robię sobie roczną przerwę. Mam zobowiązania prywatne, które chciałbym spełnić. Mój czas powoli się kończy. 15 lat biegam na nartach, czas zacząć żyć. Soczi to jest koniec czegoś. A co dalej? zobaczymy.