• W centrum Kielc duży plac wyłączono z miejskiej strefy płatnego parkowania i przekazano w dzierżawę prywatnej firmie
  • Prywatna firma radykalnie podniosła opłaty za parkowanie, a dodatkowo zarabia na kierowcach, którzy nie zauważyli, że to teren prywatny
  • Wielu kierowców dokonuje opłat za pakowanie w miejskim parkomacie ustawionym po sąsiedzku, a chwilę później znajduje bilecik z karą wystawianą przez prywatnego przedsiębiorcę

Jeszcze na początku tego roku Plac Wolności położony w centrum Kielc był częścią miejskiej strefy płatnego parkowania. W kieleckiej SPP za postój trzeba płacić w godzinach 9-17, pierwsze 45 minut jest darmowe. Poza tym w strefie obowiązują reguły ustawowe – m.in. ta, że postój jest bezpłatny dla samochodów elektrycznych.

Dalsza część tekstu pod materiałem wideo

Tymczasem jednak aktualne władze miasta pod koniec 2023 r. postanowiły duży plac położony w centrum miasta oddać w dzierżawę małej prywatnej firmie, która następnie na "swoim" terenie wprowadziła swoje zasady: znacznie wyższe opłaty obowiązujące przez całą dobę i przez siedem dni w tygodniu, bez wyłączeń choćby dla osób niepełnosprawnych. I to jeszcze można by zrozumieć: miasto uznało, że wypływy z dzierżawy będą wyższe niż wpływy z "normalnej" strefy płatnego parkowania. Kierowcy uważają jednak, że model biznesowy prywatnego parkingu w centrum miasta opiera się nie tylko na podwyższonych opłatach za postój. Istotną częścią przychodów tego parkingu są opłaty karne przewidziane dla tych, co nie czytają tablic informacyjnych.

Parking wydzielony z miejskiej strefy. Komu zależy na tym chaosie?

Oznaczenie prywatnego parkingu w centrum Kielc Foto: Czytelnik / Auto Świat
Oznaczenie prywatnego parkingu w centrum Kielc

Żeby było jasne: kielecki prywatny parking w centrum miasta nie byłby jakimś ewenementem – np. w Warszawie taki parking funkcjonuje wokół Pałacu Kultury. Tylko że parkingu pod Pałacem Kultury nie sposób pomylić ze strefą "miejską": na każdym wjeździe stoi szlaban oraz automat podający bilety parkingowe – i sprawa jest jasna. W Kielcach żadnych szlabanów nie ma, są tylko tablice informacyjne. A raczej chaos informacyjny. Uważny kierowca zatrzyma się przed totemem złożonym z sześciu tablic informacyjnych i doczyta, że "parking nie należy do miejskiej strefy płatnego parkowania".

Jednak kto wcześniej tu parkował i płacił za parking miejski np. za pośrednictwem aplikacji w telefonie, a teraz się spieszy lub nie zwraca uwagi na masę potrzebnych i zbędnych informacji, ten ma pecha. Pan Grzegorz nie zamierzał bynajmniej uniknąć opłaty: zaparkował, sięgnął po telefon, zapłacił standardową miejską stawkę. Gdy wrócił, miał już bilecik z opłatą karną: 190 zł. Jako prawnik szybko zorientował się, że od kary nie ma odwołania. Można jedynie dostać zniżkę, gdy zapłaci się szybko.

Nie ma szlabanu i nie ma budki z parkingowym, ale czujne oczy obserwują teren

Tablica Informacyjna Prywatny Parking wraz z parkometrami Foto: Czytelnik / Auto Świat
Tablica Informacyjna Prywatny Parking wraz z parkometrami

Niektórzy kierowcy uważają, że zarządca parkingu – mała spółka z kapitałem zakładowym 5000 zł, której wspólnikiem i jedynym członkiem zarządu jest pan Mateusz – specjalnie nie zadbała o wyraźne wyodrębnienie parkingu z miejskiej strefy np. za pomocą szlabanów, z rozmysłem nie ustawiła na terenie parkingu budki dla dozorcy. Twierdzą, że dozorca obserwuje sytuację z samochodu i gdy widzi czyjś błąd, szybko wychodzi i drukuje bilet z opłatą karną. Nie wiemy, ile osób dostaje dziennie karny bilecik, ale kierowców, którzy z pretensjami zgłaszają się do miejskiego wydziały strefy płatnego parkowania, bywa i kilkunastu dziennie. Tak przynajmniej – według "gapowiczów" – mówią pracownicy wydziału SPP pocieszający kierowców, którzy mają do zapłaty frycowe: "jest was więcej".

Trzeba jednak podkreślić to wyraźnie: z czysto prawnego punktu widzenia "gapowicze" są na straconej pozycji. Dzierżawca, któremu prezydent Kielc wynajął teren, ma prawo tak sobie organizować pobór opłat, jak uważa – przynajmniej tak długo, jak jego działania nie wchodzą w kolizję z postanowieniami umowy, którą zawarł z miastem. Patrząc z tej perspektywy, należy być wdzięcznym, że kara wynosi 190 zł, a nie np. 290 zł. Powstaje jednak pytanie: jaki interes ma miasto w tym, aby na swoim terenie, w ścisłym centrum, wprowadzać taki chaos. Jaki interes ma w tym prezydent miasta, aby liczna rzesza kierowców czuła się – słusznie czy niesłusznie – złupiona przez prywatną firmę zarządzającą parkingiem?

A oto miejski parkomat w centrum Kielc Foto: Czytelnik / Auto Świat
A oto miejski parkomat w centrum Kielc

Od razu dodajmy, że SPP w Kielcach ma podstrefy – droższą i tańszą. Skoro miasto uważa, że parkowanie na Placu Wolności powinno kosztować więcej niż na sąsiedniej ulicy (choćby po to, aby wymusić rotację samochodów), to dlaczego nie wprowadzi jeszcze jednej, droższej podstrefy, czemu dzieli się zyskiem z prywatną firmą?

Cieszcie się, że możecie tu (jeszcze) parkować

Marcin Januchta, rzecznik prezydenta Kielc Bogdana Wenty, wyjaśnia, że dzięki decyzji prezydenta wydzierżawiona prywatnej spółce przestrzeń jest odtąd utrzymywana przez dzierżawcę, a jednocześnie pełni ona wciąż funkcję parkingową. Rzecznik domyśla się, że sytuacje polegające na tym, że ktoś nieświadomie wjechał na teren placu, gdzie zewnętrzna firma prowadzi usługi parkingowe, zdarzają się, ale nie pojmuje, jak to możliwe – są przecież tablice informacyjne.

Rzecznik stanowczo odrzuca też zarzut, że taka prywatna strefa w miejskiej strefie parkowania pozwala obejść m.in. postanowienia ustawy o dające użytkownikom aut elektrycznych prawo do darmowego postoju w mieście. Jego zdaniem słowo "obejść" sugeruje, że miasto robi coś przeciwko kierowcom, a przecież tak nie jest. Tłumaczy, że każda przestrzeń wymaga zaangażowania środków miejskich, a dzięki wydzierżawieniu terenu pojawiają się oszczędności.

Mamy więc konkret: chodzi o pieniądze. Po pierwsze, miasto ma większy przychód z dzierżawy niż z normalnej strefy parkowania, a po drugie, miasto nie musi utrzymywać dzierżawionego terenu. Z wypowiedzi rzecznika wynika, że kierowcy powinni być zadowoleni, że ta przestrzeń wciąż jest parkingiem. Po planowanej rewitalizacji terenu będzie to już tylko teren rekreacyjno-wypoczynkowy.

Żeby było jasne: taką zmianę wielu mieszkańców Kielc przywita z entuzjazmem, to pewne. Tymczasem jednak mówimy o "skubaniu" kierowców-gapowiczów.

Dlaczego nie ma szlabanów, które zapobiegają pomyłkom? Miasto umywa ręce

Na pytanie o wyraźne wydzielenie prywatnego parkingu na terenie dzierżawionym od miasta rzecznik prezydenta Kielc tłumaczy, że z umowy wynika, iż sposób, w jaki dzierżawca prowadzi usługi związane z płatnym parkowaniem, zależy wyłącznie od dzierżawcy. I pyta: "Czy pan redaktor próbował dowiedzieć się od spółki, która prowadzi parking, czy zamierza postawić szlabany?" Cóż... nie pytałem, ale z okoliczności wynika jasno, że spółka nie ma najmniejszego interesu w instalowaniu szlabanów. Po co miałaby to robić, skoro nie musi, a za błąd ma prawo ściągnąć od kierowcy karną opłatę? Z drugiej strony bezradność miasta wydaje się wręcz żenująca. Czyż nie wystarczy zażądać od dzierżawcy (albo może należało to zrobić, zawierając umowę) wyraźnego wydzielenia prywatnego parkingu z miejskiej strefy? Przecież miasto, dzierżawiąc teren, może postawić dowolne warunki, a szlaban nie jest przecież dla dzierżawcy większym wydatkiem niż kilka parkomatów, prawda? To właśnie miastu powinno zależeć, aby ludziom żyło się wygodnie i żeby nie czuli się "skubani" – nawet jeśli wszystko odbywa się zgodnie z literą prawa.

– "Ale chyba pan redaktor w tym momencie nie sugeruje, że miasto powinno wymóc na dzierżawcy konieczność postawienia szlabanów?" – pyta rzecznik, jak mu się zdaje, retorycznie. – Otóż tak właśnie sugeruję.

Umawiamy się z Marcinem Januchtą, że przekaże on tę sugestię do Wydziału Gospodarki Nieruchomościami, który jest władny do podpisywania umów dzierżawy. Ewentualnie pan rzecznik wróci z informacją, jakie jest stanowisko miasta w tej sprawie.

Tymczasem – tak wydaje się przynajmniej niektórym mieszkańcom – dobre wieści, jeśli się pojawią, nadejdą nie szybko, a w każdym razie nie od tej ekipy, która obecnie rządzi miastem i która oddała Plac Wolności w dzierżawę prywatnej spółce. Zbliżają się wybory samorządowe i jest wielce prawdopodobne, że dojdzie do wymiany władz miasta.

Ale cuda się zdarzają, zwłaszcza przed wyborami, dlatego warto być dobrej myśli.