Wcześniej podczas zagranicznych wojaży używałem nawigacji innego producenta, zaś w Polsce częściej korzystam z Google Maps. Jednak tym razem potrzebne było urządzenie z aktualnymi mapami (w cenie dożywotnie aktualizacje!), mogące poprowadzić mnie bez dodatkowych opłat za transfer danych niemal na drugi koniec Europy. Wybór padł na holenderskiego TomToma Go 5000.
Początek nie był zbyt obiecujący, bo przyssawka nijak nie chciała złapać szyby Hondy CR-V. Może to wina pogody (chłodny i wilgotny wrześniowy poranek), może konstrukcji uchwytu. Na pewno nie testującego, który już w swoim życiu kilka przyssawek zaliczył.
Po szybkim zapoznaniu się z menu – jest przejrzyste i łatwe w obsłudze, w ikony łatwo trafić palcem – uruchamiamy prowadzenie. TomTom szybko znajduje sygnał GPS i rozpoczyna prowadzenie. Na plus: pięciocalowy ekran jest wystarczająco czytelny nawet w pełnym słońcu, przybliżenie (zoom) można ustawiać dwoma palcami (jak na tablecie), informacje o ograniczeniach prędkości pokrywają się z rzeczywistością (wykryliśmy bodaj jeden błąd, ale za granicą – we Francji), a Polskie nazwy miast odczytywane są poprawnie. Od razu zauważyliśmy jednak też, że holenderski przewodnik przy standardowych ustawieniach niekiedy podawał komendy z nieco za małym wyprzedzeniem. Tu gdzie i tak znaliśmy trasę nie miało to znaczenia, ale za granicą było powodem kilku drobnych pomyłek.
Dobra wiadomość jest taka, że gdy już do jakiejś doszło, nawigacja szybko wytyczała trasę alternatywną. Z kolei gdy drogę zgubiliśmy z własnej winy (ach, te widoki!), TomTom nie kazał zawracać (a znamy urządzenia, które nie odpuszczają przez dobrych kilka minut i ciągle słyszysz „zawróć, gdy to możliwe”), lecz korygował prowadzenie tak, by jak najszybciej i jak najłatwiej wrócić na trasę. Szczęście holenderskiego przewodnika polegało na tym, że trasę alternatywną dało się akurat w tym wypadku wyznaczyć – pytanie jak natarczywie zachowywałaby się nawigacja, gdyby jedynym wyjściem była „zawrotka”.
We Włoszech TomTom pozwolił sobie na drobną chwilę słabości, bo podawał nazwy miast bez uwzględnienia zasad wymowy. I tak np. Bolonia (wł. Bologna) nie była „Bolonią”, lecz „BoloGną”. Zapewne chodzi o to, by nazwy pokrywały się ze znakami, ale naszym zdaniem to kiepski pomysł. Większość innych nawigacji „mówi” w języku kraju, po którym się porusza.
To drobne niedociągnięcie TomTom nadrobił na Korsyce. Przykład? Przejazd miedzy dwoma miejscowościami, które nie są od siebie oddalone w linii prostej (schodzące do morza góry poprzecinane dolinami!) wymaga kluczenia wąskimi drogami i ma kilka wariantów.
TomTom wybierał w większości przypadków wariant najlepszy. Tylko raz w drodze z I’lle-Rousse do Sant’Antonino skierował nas na drogę gruntową (sprawdziliśmy ją potem na mapie drogowej – była zaznaczona przerywaną linią), która była zbyt dużym wyzwaniem nawet dla naszej Hondy CR-V.
Reasumując – 4500 km z TomTomem minęło szybko i sprawnie. Szybki i logiczny algorytm wytyczania tras i czytelny wyświetlacz z przejrzystym menu to zalety urządzenia. Cena 1095 zł jest akceptowalna, zwłaszcza w kontekście dożywotnich aktualizacji.