Na świecie mamy Teslę, Nissana Leafa, zastępy elektrycznych Renault i dziesiątki innych elektrycznych modeli – nie ma się już co dziwić debiutom takich aut, elektryfikacja czterech kółek zachodzi na naszych oczach, zacznijmy więc traktować samochody na prąd jako coś normalnego. Jesteśmy świadkami rewolucyjnej zmiany w motoryzacji i ja tam się cieszę, że mogę ją obserwować. No dobra, ale wróćmy do Forda Focusa Electric.
Ma on, nic w tym dziwnego, silnik elektryczny, któremu moc dają litowo-jonowe baterie o mocy 28 kWh. Brzmi poważnie (szczerze mówiąc to nie wiem, czym owe kWh jest), ale zapewnia to coś prędkość maksymalną równą 136 km oraz zasięg około 160 km. Nieźle, tym bardziej że ładowanie Forda w zwykłym gniazdku trwa raptem 4 godziny – dwa razy szybciej niż w przypadku Nissana Leafa.
Inne zalety Focusa Electric? Ford akcentuje fakt, że to zwykły Focus, ale z nowoczesnym napędem i że jazda nim nie odbiega od tego, do czego jesteśmy przyzwyczajeni. Czucie pedałów czy układu kierowniczego jest właściwie identyczne z benzynowymi i wysokoprężnymi wersjami. I dobrze.
Focus Electric ma także inteligentny komputer pokazujący wszystkie źródła prądu w okolicy oraz precyzyjny zasięg. Pozwala on także ustawiać zdalnie np. klimatyzację (przydatne, gdy auto się ładuje, bo przyjemny klimat powstaje kosztem prądu z gniazdka, a nie z akumulatorów, wydłużając zasięg).
Elektryczny Ford wyjedzie bezszelestnie na drogi w najbliższym czasie. Nie wiem dokładnie jak bliskim, bo przez dwa lata na rynkach w USA i Europie ma się pojawić pięć elektrycznych Fordów.