"Dzień Dobry, Pani Maria S.?" – usłyszała w telefonie głos nieznajomego mężczyzny mieszkanka Studzienic na Śląsku. "Pani mąż jest w szpitalu wojewódzkim w Tychach, bardzo prosimy o przyjazd."

Po dotarciu  na miejsce zobaczyła męża w tragicznym stanie, lekarz mówił o uszkodzeniach wewnętrznych. Niestety, mimo intensywnej opieki sztabu specjalistów Krzysztof nie przeżył do dnia następnego.

- Dwie godziny wcześniej do mnie dzwonił. Mówił, że jego firma dobrze zamyka kwartał, więc szef stawiał wódkę. Mówił, że wróci taksówką  - opowiada Maria S. - Po pogrzebie, kiedy powoli wychodziłam z szoku, usłyszałam co naprawdę się stało... Świętowali, było wesoło, było dużo alkoholu. Nikt nie wylewał za kołnierz, bo rzadko się spotykali, a okazja była naprawdę dobra. Nie miałam nic przeciwko. Po kilku godzinach biesiadowania, przyszedł czas rozjazdów. Kiedy mąż zamawiał taksówkę, jego najlepszy przyjaciel z pracy, z którym się znali od podstawówki, zawołał go do auta. Miał 5 minut drogi, więc nie odmówił - dodaje.

Kilometr od domu, przyjaciel Krzysztofa, zahaczył z impetem o stojące na parkingu auto. Zakleszczonego męża Marii S. strażacy wyciągali godzinę, z wykorzystaniem specjalistycznego sprzętu do rozcinania blachy.

- Byłam przerażona bezradnością i głupotą ludzi w firmie. Przecież widzieli, że Krzysztof i Jurek wsiadali razem do samochodu po kolejnej butelce wódki. Mogli zadzwonić po policję, odebrać im kluczyki, ale w naszych głowach jest cały czas beton rodem z PRL. Nie wolno powstrzymać kolegi czy sąsiadka przy pomocy policji, bo kapowanie jest jeszcze gorszy, niż zdrada. Życie jest dużo więcej warte, niż obrażony kolega.

Pijaństwo? Straszna wiocha

Od początku świątecznego weekendu policjanci zatrzymali 1324 nietrzeźwych kierowców – poinformowała Komenda Główna Policji. Rok temu w tym samym okresie zatrzymano blisko tysiąc pijanych kierowców i mimo regularnych "akcji trzeźwość", Polacy nie przestają siadać za kółko na tak zwanym podwójnym gazie.

- Akcje uświadamiające, owszem, działają. Ale przede wszystkim w momencie kontaktu bezpośredniego. Podczas picia wódki już nie pamiętamy o zagrożeniu, jesteśmy zamroczeni i pojawiają się sytuacje "nagłe" – mówi Stanisław Kot, socjolog.

Jak zauważają socjologowie, problem pijaństwa jednak zmienił swoje oblicze.

- Pije się wszędzie, ale ze względu na wszechobecny monitoring, policję, duże zagrożenie czy ruch, mieszkańcy miast niechętnie wsiadają do auta po rodzinnych uroczystościach. W przeciwieństwie do wsi. Wyjazd na pole, czy do sąsiada pod wpływem alkoholu jest oczywistością. Po pierwsze dlatego, że "każdy tak robi", po drugie policjant nie ukarze swojego szwagra, wuja, czy sąsiada, skoro ci są jedynymi pracującymi w gospodarstwie – dodaje Kot.

Drastycznie obraz wsi przedstawia wypadek w Klamrach. Podczas wspólnego ogniska, dziewięcioro pijanych nastolatków wpadło na pomysł, by pojeździć autem. Wsiadło do samochodu i w czasie wyprzedzania kierowca stracił panowanie nad pojazdem. Na łuku wypadł z drogi i wpadł na drzewo. Na miejscu zginęło siedem osób w wieku od 13 do 17 lat. Wypadek przeżyło tylko dwoje 16-latków, którzy zostali przewiezieni do szpitala.

- To nie był pierwszy raz, jak biorą samochody od rodziców, kiedy ci nic nie widzą – mówiła w rozmowie z Onetem jedna z sąsiadek – Rodzice siedzą i oglądają film, a dzieci jeżdżą po okolicy. Tutaj policja nie przyjeżdża, więc niczego się nikt nie boi. Powinna dużo częściej tutaj zaglądać, bo dzieją się rzeczy jak na dzikim zachodzie, gdzie każdemu wszystko wolno. Panuje "wolna amerynka", a prawo, zdaniem sąsiadów, jest tylko dla ludzi z miast.

To właśnie przepisy powodują dodatkowe poczucie bezkarności wśród młodzieży.

- Osoba, która ukończyła 15 lat może być sądzona jak dorosła osoba, lecz muszą być ku temu przesłanki. Kodeks karny jasno mówi, że są to między innymi zabójstwo, gwałt, spowodowanie katastrofy czy umyślne spowodowanie uszczerbku - mówi Maria Jagielska, prawnik.

A skoro wypadek nie był przestępstwem umyślnym,  więc 16-latek może trafić jedynie do poprawczaka.

- Ciężko ostro podzielić: wieś – pijący, miastowi – abstynenci, jednak zdecydowanie więcej kierowców pod wpływem alkoholu łapiemy na terenach mniejszych miejscowości – mówi policjant spotkany na Drodze Kraowej 44 w czasie kontroli. – W niewielkich miejscowościach mieszkańcy myślą, że jak kawałeczek przejadą, to nic się nie stanie. To jest zgubne i tragiczne w skutkach.

- Wielokrotnie będąc na wsi widziałem sytuacje, kiedy ktoś prosto z baru wchodzi do samochodu i jedzie do domu. Wtedy wzywałem policję, ale przerażała mnie ta normalność sytuacji – wtóruje Stanisław Kot, socjolog.

Policja zapewnia, że doskonale są znane "nawyki" kierowców z wsi i miasteczek, dlatego często ustawiają się na lokalnych drogach, by regularnie kontrolować i wyłapywać tych, którzy stanowią zagrożenie.

- Dopóki kontrole drogowe będą prowadzone przez lokalnych policjantów, ciężko będzie walczyć z pijakami w autach. Powinno się regularnie przeprowadzać kontrole, poza własnymi terenem gminy czy powiatu – kończy socjolog.