Kiedy w wieku 13 lat, w 1876 roku Henry Ford, najstarszy z szóstki dzieci irlandzkich farmerów zobaczył po raz pierwszy samodzielnie poruszający się, napędzany para-wehikuł, w jego głowie na zawsze zakorzeniło się marzenie zamiany pracy na roli ojca, w "zabawę" z tymi nieznanymi maszynami Mało kto wie, że Ford rozpoczynał drogę od przysłowiowego "pucybuta" - tyle tylko, że czyszczącego maszyny parowe.

Warstwa średnia globalnego społeczeństwa zawdzięcza "fordyzmowi" pomysł na samochód jako środek masowej komunikacji i rozrywki. Ford wiedział bowiem wcześniej, że więcej i taniej oznacza przede wszystkim lepiej dla użytkownika, a w efekcie dla producenta. W efekcie dało mu to w szczytowym momencie 2/3 północno-amerykańskiego rynku.

Ale jaki to ma związek z obecnym rynkiem motoryzacyjnym w USA? A właściwie rynkiem globalnym, bo jak w żadnym innym miejscu w Stanach Zjednoczonych jest możliwość rywalizacji globalnych producentów o każdego klienta. W kraju, gdzie roczna sprzedaż sięga ponad 1,25 miliona samochodów, jest bowiem miejsce na rzeczy, których ani Henry Ford, ani jego następcy nie przewidywali wcześniej. W kraju, gdzie ceny benzyny skoczyły przez ostatnie dwa lata o 200% nadal najpopularniejszym środkiem transportu są paliwożerne SUV-y, VAN-y i wszelkie "NAJ-twory". Wreszcie, w kraju, w którym styl życia wielu mieszkańców można by opisać wyrażeniem "super size", tak wielu klientów szuka wyróżnienia za pomocą rzeczy w rozmiarze XXXL.

W przeciwieństwie do pomysłów Forda, wyolbrzymione na potegę transportery ludzi, służą głównie niewielkiemu gronu. Na jego zamówienie powstają indywidualnie konstruowane przez wyspecjalizowane firmy pojazdy. Nabywca może zacząć od "standardowego" Lincolna  TownCar lub Cadillaca Seville, przejść poprzez wydłużone wersje Chevroletów, Fordów i innych Cadillaców, aż po prezentujące się monstrualnie już w normalnych wersjach Hummery H2 i Fordy Excursion. W końcu czego się nie robi dla szyku - tej modzie poddali sie już nawet twórcy Mini Morrisa, którym pasuje wizja "Miniaka" z basenem za podwójną, tylną osią.

Tym bardziej więc masowo nabywane samochody trafiają do manufaktur przerabiających je na 7- i wiecej metrowe limuzyny. Prosto z taśmy taki samochód wjeżdża na kolejną linię, gdzie przecięty uprzednio w pół jest następnie spajany w jedną całość za pomocą stalowych "stretch-y". Tak rozciągnięta konstrukcja jest następnie łączona z wielką precyzją. Dodatkowym elementem utrudniającym zadanie jest oczywiście przeniesienie napędu powodujące dodatkowe wibracje na całej długości auta. Po tych operacjach pozostaje już tylko wykończenie i malowanie... I tu dopiero rozpoczyna się wybór spośród nieograniczonej palety!

"Każdy klient może mieć samochód w każdym kolorze, który chce, jeżeli tylko jest to czarny". Ani to popularne zdanie Henry’ego Forda, ani też asceza wnętrza jego samochodów nie przypominają obecnych "limo". Kanarkowa żółć, rażący róż, połączenie trawiastej zieleni z czarnym plastikiem bagażnika 8-osobowego Chevroleta Avalanche, czy wybór opcji wnętrza: pełna klimatyzacja, skórzane wariacje, dyskotekowe oświetlenie laserowe, pełne barki wzorowane na tych w najmodniejszych dyskotekach, a nawet lustra na suficie i mnogość telewizorów pozostają do wskazania przez płacącego rachunek.

Wcześniej, a czasami dopiero potem pozostają do rozważenia oczywiste minusy takiego pojazdu. 10-metrowce palą jak smoki. Nierzadka jest ekonomika w granicach 5 mil na galon benzyny (ok. 45 l/100 km), problemy z parkowaniem (zwłaszcza w miastach) i zbędność poza szczególnymi okazjami. Z tego też powodu te luksusowe mastodonty harują dzień i noc jako samochody do wynajęcia lub jeżdżące reklamówki - takie długie wersje spotykanych w Polsce "dostawczaków" z afiszami lub taksówek z przyczepami.

Ten biznes ma już swoje inkarnacje w Polsce i poszerzające się grono firm oferujących usługi takiego nietypowego transportu wskazuje na rosnące zainteresowanie "limo". I bardzo dobrze. Dla młodych par na "Ten Dzień", na firmowe imprezy i wszelkie możliwe okoliczności jest to świetny sposób dla podkreślenia wagi chwili. Wagi super-ciężkiej i super-XXXL. I oby tylko ceny benzyny pozwalały zajeżdżać długim Hummerem na studniówkę...