Czerwiec 2013. Miejscowość Szklana na Kaszubach. Na prostej drodze Chrysler PT Cruiser z nieznanych (a jakże!) przyczyn zjeżdża na pobocze i dachuje. Z auta wytacza się Andrzej W., policjant. Jest pijany. Szybko dostaje zarzut, ale nie przyznaje się do winy. Twierdzi, że autem kierował ktoś inny.

Prokuratura postanawia upewnić się, czy wersja Andrzeja W. jest prawdziwa. Za pomocą psa przeprowadza badanie mające wykazać, czy w samochodzie mógł być ktoś inny. Pies potwierdza: oprócz Andrzeja W. (policjanta) w aucie są zapachy innych osób. Z jakiego okresu i jakich osób – nie wiadomo. Maj 2014. Na podstawie oświadczenia przeszkolonego psa postępowanie jest już umorzone przez Prokuraturę Rejonową w Kwidzynie. Wszystkie wątpliwości należy rozstrzygać na korzyść oskarżonego, prawda?

Październik 2012. Kartuzy (również na Kaszubach): inny pijany policjant jedzie do pracy i uderza w drzewo. Twierdzi, że ktoś inny prowadził. Prokuratura nie wierzy. Maj 2014. Akt oskarżenia wciąż się rodzi.

Sierpień 2013, Poznań: dziennikarz TTV nagrywa załogę radiowozu, która wjeżdża w ulicę pod prąd – panowie jadą na obiad. Dziennikarz podchodzi do radiowozu, żeby zwrócić im uwagę. Na tym etapie normalny, trzeźwy człowiek przeprosiłby i odjechał. Zamiast tego policjanci wykręcają dziennikarzowi ręce, zabierają telefon, kasują pliki.

Udaje się je odzyskać. Prokuratura jednak umarza postępowanie, bo nie wierzy w autentyczność nagrania. Nie przesłuchuje nawet policjantów! Magdalena Mazur-Prus z Prokuratury Okręgowej w Poznaniu: „Prokurator rejonowy w tej sprawie przeprowadził czynności dowodowe, które jego zdaniem były wystarczające do podjęcia decyzji o umorzeniu postępowania”. I dalej: „Prokurator jest gospodarzem postępowania i to prokurator decyduje, które osoby przesłuchać, a które nie”. Agresywni policjanci nadal służą w policji.

Warszawa. Drogowy bandyta w Audi najpierw zajeżdża drogę parze spokojnie jadącej Toyotą Yaris, a następnie – na widok komórki, którą zrobiono zdjęcie jego numerom rejestracyjnym – kilkakrotnie zmusza parę do hamowania, spycha ją na pas zieleni, a na końcu doprowadza do kolizji i ucieka. Zaalarmowana policja jedzie, lecz nie dojeżdża. Poszkodowani składają doniesienie. Policja przesłuchuje obie strony, a ponieważ zeznania są sprzeczne, nie widzi podstaw do złożenia wniosku o ukaranie.

W kolejnych odsłonach policja ogania się od natrętnego kierowcy Yarisa, jak może, podważa jego zeznania, twierdzi on nawet, że jest ofiarą szykan (całą opowieść łatwo znajdziecie w sieci). Ten jednak nie daje za wygraną i ustala, że drogowy bandyta to Jerzy T., były komendant szkoły policyjnej w Słupsku, obecnie szef WOPR. Na własną rękę składa wniosek do sądu o ukaranie go. Sąd w Legionowie nie chce zająć się sprawą, choć ze względu na właściwość miejscową – powinien. Przejmuje ją sąd w Warszawie. Sprawca wreszcie dostaje wyrok (ma zapłacić 1000 zł), ale nie dzięki pomocy policji, tylko WBREW jej staraniom.

Mszana Dolna. Z policjantem, który ucierpiał w wypadku Porsche, są nieustające problemy. Przypomnijmy: wcześnie rano, tuż po służbie, dwaj panowie ( w tym funkcjonariusz policji tuż po służbie) testują Porsche i trafiają w słup. Traf chce, że auto się zapala, ale grzecznie – dopiero po opuszczeniu przez załogę. Miejsce kierowcy jest zdemolowane, policjant jest połamany. Przez jakiś czas boli go też głowa – musi wytrzeźwieć. Niemniej to właściciel auta bierze na siebie winę. Ranny policjant na Facebooku po wypadku: „Sweet focia z gorsetem: prócz małego dyskomfortu wszystko OK i zupełnie sprawne”! Policjanta nie przesłuchano do dziś – ma papiery, że jest chory. Fachowiec z branży: sprawa idzie na umorzenie.

Smarzowski się nie pomylił: mamy beznadziejną, skorumpowaną policję, w której szeregach – zapewne prócz przyzwoitych ludzi – są bandyci, pijacy i piraci drogowi. Kto ich przyjmuje? Kto daje im mundur? Czy ktoś jeszcze nad tym panuje?