Czasem z niechęcią przyznają, że może też wywołać uszkodzenia podwozia i kół samochodu, a jednocześnie dbają o należyty stan dróg na swoim terenie w taki sposób, jakby w Polsce A.D. 2006 głównym środkiem transportu był nadal zardzewiały Żuk na niewrażliwych na uszkodzenia diagonalnych oponach.

Faktycznie, to jest jeden z powodów, dla których u nas opony typu runflat, umożliwiające jazdę po utracie ciśnienia, mają ograniczony sens. O ile w Europie Zachodniej klient może przejechać statystyczne pół miliona kilometrów nim złapie gumę, i w dodatku wtedy subtelnie przebije ją gwoździkiem, u nas na głębokiej wyrwie o ostrych krawędziach straci wielki kawał drogiej opony, czasem wraz z felgą, zawieszeniem i zdarza się, także życiem. Jeśli opona nie ulegnie widocznemu uszkodzeniu, może się tak zdarzyć, że popęka w niej kord i opona wybuchnie za jakiś czas, w najgorszym razie podczas jazdy po autostradzie.

I wtedy winien wypadku jest tak naprawdę urzędnik, w którego jurysdykcji znajduje się feralna droga i którego NIKT nie rozlicza z tego, czy drogi na jego terenie odpowiadają normom, przynajmniej polskim. Nikt nigdy za dziury w drodze nie odbierze mu premii, ani nie wyrzuci z pracy za zarośnięte pobocze czy brak oznakowania poziomego. Urzędnik - to w Polsce osoba obdarzona, jeśli nie de iure, to na pewno de facto, immunitetem. Słyszeliście kiedyś o tym, by NAPRAWDĘ ukarano urzędnika, który nielegalnie zgodził się na sprzedaż komunalnych gruntów czy nie zadbał o stan drogi? Ja nigdy.

W sposób powszechny urzędnicy tłumaczą stan dróg brakiem funduszy na ten cel, ale to przecież wierutna bzdura dla każdego inteligentnego człowieka: regułą jest niewykorzystywanie przez władze centralne i lokalne całego budżetu na drogi. Pamiętacie takiego ministra, który wcześniej był dyrektorem fabryki samochodów Tarpan? Stale mówił nam, że na drogi nie ma pieniędzy i on też nie wydał do końca tych, którymi w istocie dysponował. Nie wspomnę nawet o śladowym wykorzystaniu unijnych funduszy na drogi, bo za takie działanie pewnie w Burundi czy Burkinie Faso wsadziliby urzędników państwowych do kryminału. Ale idźmy dalej i pomyślmy o tym, czego jeszcze nie rozumieją urzędnicy.

Otóż konstruktorzy samochodów od stu z górą lat usilnie pracują nad tym, by wszystkie koła samochodu w każdej sytuacji utrzymywały kontakt z nawierzchnią i aby stale zachowywały wobec podłoża ustawienie możliwie prostopadłe. Wynika to z fizyki, której kursu tutaj wszystkim oszczędzę. Na nierównej drodze, nawet wtedy gdy auto ma idealnie sprawne zawieszenie, koła tracą chwilowo kontakt z nawierzchnią, ESP próbuje interweniować, ABS jest wprowadzony w błąd, znacząco utrudnione są gwałtowne manewry (np. omijanie przeszkody) czy hamowanie. A ja pamiętam radiową wypowiedź warszawskiego urzędnika od dróg (zresztą z obecnej ekipy), który powiedział, że remontowanie nawierzchni dróg nie ma sensu, bo "ludzie wtedy będą szybciej jeździć". Nic dodać, nic ująć. Mentalność kierowcy Żuka bądź operatora kombajnu do zbioru buraków.

Ekipy u władzy się zmieniają, a polityka antysamochodowa pozostaje. Zabrać zmotoryzowanym ich pieniądze - dobrze. Dać im należne miejsce do jazdy - źle. Ukarać winnych niewykorzystania pieniędzy czy zapominania o prawach fizyki - nigdy. Patrzę na dziury w swojej ulicy i myślę sobie, czy nie zmieniłoby się nastawienie urzędników do kwestii odpowiedzialności za swoją pracę, gdyby prokuratura zaczęła ich oskarżać o usiłowanie zabójstwa kierowców i pieszych. I gdyby kilku skazano... ech, marzenia. To się nigdy nie stanie.